Niżej
można przeczytać dostępne w Internecie recenzje i opinie o moich
tekstach i spektaklach, które powstały na podstawie moich
scenariuszy oraz informacje o wydarzeniach, festiwalach, nagrodach.
„Bajka o szczęściu”
Izabeli Degórskiej w Państwowym Teatrze Lalkowym w Sliwen
Na scenie
Państwowego Teatru Lalek w Sliwen odbyła się premiera spektaklu
„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej. Sztuka
została zrealizowana przy współudziale Instytutu Polskiego w
Sofii. Jest to druga sztuka Izabeli Degórskiej wystawiona w
Bułgarii. W październiku 2011 roku w Państwowym Teatrze Lalek w Burgas
miała miejsce premiera przedstawienia „Chcę być duży” na
podstawie tekstu Autorki.
„Bajka o
szczęściu” to wzruszająca przypowieść o szczęściu i sile
prawdziwej przyjaźni. Jest to sztuka dla dzieci, ale i dla ich
rodziców. Autorka w prostej dramaturgii stawia pytanie –
co jest ważniejsze:„zdobycze” materialne,
czy przyjaźń? W sposób dostępny dla młodego widza występuje
przeciwko modelowi współczesnego konsumpcyjnego społeczeństwa.
Spektakl
wyreżyserowała polska reżyserka teatralna mieszkająca w Bułgarii
Elżbieta Eysymont, która jest również autorką przekładu
dramatu. Scenografia jest dziełem znanej plastyczki Swily Weliczkowej,
a muzykę napisał kompozytor Mihail Sziszkow.
Sztuka zostanie zaprezentowana również podczas III
Międzynarodowego Festiwalu Sztuk „Magia wiatru”
(30.09.-04.10.2013) w Sliwen z udziałem autorki. Spektakl będzie grany
na scenie Teatru Lalkowego w Sliwen przez cały sezon teatralny 2013
roku.
ДЪРЖАВЕН
КУКЛЕН ТЕАТЪР - СЛИВЕН ЗАВЪРШАВА 51 – вия СИ СЕЗОН С ПРЕМИЕРА
27 June 2013 15:41, Eva
Dyulgerova
На
28 юни 2013 г., от 19.00 часа, ДКТ - Сливен ще представи новия
спектакъл в репертоара си „ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО”. Автор на
пиесата е съвременната полска драматуржка и писателка Изабела Дегурска.
Превод и режисура - Елжбета Ейсимонт. Сценография - Свила Величкова.
Музика - Михайл Шишков. Текст на песните – Елза Лалева.
Участват
актьорите: Стоян Дойчев, Елица Петкова, Евгения Ангелова и Катилей
Кателиев.
Постановката
е реализирана с подкрепата на Полски институт в София.
Спектакълът
е вълнуващ разказ за щастието и силата на истинското приятелство. За
щастието, което непрекъснато търсим, но не забелязваме в ежедневието
си. За приятелството, без което се чувстваме самотни и ненужни…
„ПРИКАЗКА
ЗА ЩАСТИЕТО” е пиеса за деца и за техните родители.
„По
достъпен за малкия зрител начин "Приказката" критикува съвременния
консумативен модел на живота. Поставя въпросът за това, кое прави
човека щастлив - материалните "придобивки" или възможността за
всекидневни контакти с близките ни, игри, разговори, даже общите
неудобства и грижи.” споделя режисьорката на спектакъла. „
Привидно простичката фабула носи ясно послание, което зрителите ще
запомнят за дълго - нищо купено не може да замести ПРИЯТЕЛСТВОТО.
Историята е трогателна и същевременно много забавна.” продължава
г-жа Ейсимонт.
Елжбета
Ейсимонт е родена и израснала в Полша. Завършила е театралния институт
в Краков, специалност куклено актьорско майсторство. В България е от
1976 г. ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО” е третото представление на Елжбета
Ейсимонт в ДКТ – Сливен. Един от първите спектакли в кариерата на
режисьорката е поставен също на сцената на ДКТ – Сливен. Това е
представлението „Тайнственото чекмедже” от Юлиуш Волски -
сезон 1980/1981. През декември 1994 г. г-жа Ейсимонт поставя в Сливен
авторския си спектакъл „Коледна приказка”.
„Избрахме
да завършим сезона с реализацията на тази пиеса, защото мисля,че темата
и посланието на спектакъла са изключително силни и актуални.” ,
разказва Директорката на театъра Ефимия Павлова.
ДКТ –
Сливен завършва един изключително успешен сезон с реализирани 6
премиери, повече от 10 участия в национални и международни фестивали и
8 номинации и награди. „Горда съм, че въпреки трудното време, в
което живеем, сливенският куклен театър работи успешно, оценен е
достойно и се радва на обичта на публиката”, допълва г-жа Павлова.
Teatr Lalek - Sliwen kończy sezon 51 - PREMIERĄ
27 czerwca 2013 15:41, Eva Dyulgerova W
dniu 28 czerwca 2013 r., o godzinie 19.00, Tetar Lalek w Sliwen
zaprezentuje nowy spektakl pt. "Bajka o szczęściu." Autorką
scenariusza jest współczesna polska dramaturżka i pisarka
Izabela Degórska. Przekład i reżyseria -
Elżbieta Eysymont. Scenografia
- Swila Wieliczkowa. Muzyka
- Michaił Sziszkow. Teksty piosenek - Elza Lalewa.
Osada:
Stojan Dojczew, Elica Petkowa, Ewgenia Angelowa i Katilej Katelijew.
Produkcja
realizowana jest przy wsparciu Instytutu Polskiego w Sofii.
Spektakl
to opowieść o szczęściu i sile prawdziwej przyjaźni.
Szczęściu, którego się ciągle szuka, ale nie widzi w życiu
codziennym. Przyjaźni,
bez której czujemy się samotni i bezużyteczni ...
"Bajka
o szczęściu" to przedstawienie dla dzieci i ich rodziców.
"W
sposób zrozumiały dla małych widzów <Bajka...>
krytykuje dzisiejszy konsumpcyjny model życia. Pyta
o to, co sprawia, że człowiek jest szczęśliwy - materialne
dobra, czy możliwość codziennego kontaktu z naszymi bliskimi, zabaw,
rozmów, czy nawet dzielenia trosk", mówi reżyser
spektaklu. "Zaskakująco
prosta fabuła z jasnym przesłaniem, które widzowie będą pamiętać
przez długi czas - nic, co możesz kupić, nie zastąpi przyjaźni. Historia
jest wzruszająca i bardzo zabawna." Kontynuuje pani Eysymont.
Elżbieta
Eysymont urodziła się i wychowała w Polsce. Absolwentka
Instytutu Teatralnego w Krakowie, specjalność: teatr lalek. W
Bułgarii od 1976. "Bajka o szczęściu" to trzecie przedstawienie
Elżbiety Eysymont w Teatrze Lalek w Sliwen. Jednym
z pierwszych w jej karierze reżysera była wystawiona na scenie teatru w
Sliwen
"Tajemnicza szuflada" Juliusza Wolskiego - sezon 1980/1981. W
grudniu 1994 r., pani Eysymont była współautorką spektaklu „Коледна
приказка”
wystawianego w Sliven.
"Zdecydowaliśmy
się zakończyć sezon realizacją tej sztuki, ponieważ temat i przesłanie
spektaklu są niezwykle silne i aktualne." powiedziała dyrektorka teatru
Efimia Pawlowa.
Państwowy Teatr Lalek w Sliwen zakończył niezwykle udany sezon
obejmujący 6 premier, ponad 10 występów na krajowych i
międzynarodowych festiwalach oraz 8 nominacji i nagród. "Jestem
dumna, że pomimo trudnych czasów, w których żyjemy, nasza
praca jest dobrze oceniana i cieszy się powodzeniem wśród
publiczności" mówi pani Pawlowa.
Kiedy
po obejrzeniu spektaklu
przeczytałam na stronie teatru Baj informację, że premiera odbyła się
... 9 lat temu – byłam zdumiona. Bardzo pozytywnie.
Dlaczego? Ponieważ aktorzy grali przy pełnej sali (jak to bywa po
premierach), widownia reagowała gromkimi brawami i ... wzruszeniem.
Chociaż właściwie przebieg i zakończenie bajki można było (przynajmniej
dorosłym) przewidzieć to nic nie szkodzi.
Klasyczna
walka dobra ze złem, białej
postaci z czarną pokazała dzieciom co warto wybierać a czego
się
wystrzegać. Choć momentami szala przechylała się na korzyść czarnego
Handlarza – ostatecznie, oczywiście, zwyciężyło
dobro, co
daje olbrzymią nadzieję, że nawet jeśli się wątpi, błądzi –
zawsze jest możliwość zmiany.
Gospodarz,
którego skusiły
atrakcyjne przedmioty, wabiony zachętami, reklamą, posiadaniem
–
oddał w zamian swoich przyjaciół – kogucika,
świnkę i
myszkę. Niedługo cieszył się nabytymi „cudeńkami” -
cóż, został sam, trawiony smutkiem i żalem.
Próbował
rzeźbić swoich przyjaciół z drewna... Wyruszył w
poszukiwaniu,
otarł się o Śmierć, która jednak go nie chciała. On miał
jeszcze
sporo do zrobienia, naprawienia, bo zrozumieć już mu się
udało.
Opowieść
Izabeli Degórskiej sama w
sobie jest wzruszająca i wartościowa, poruszająca struny wrażliwości.
Ale i gra aktorska, pełna emocji, uczyniła z tej sztuki coś, co ogląda
się z otwartymi oczami, uszami i sercem. Aktorzy grali całymi sobą,
piosenki same wpadały w ucho, ciekawym pomysłem było to, że te same
postacie przedstawiane były przez różne rodzaje lalek,
pokazywali się też widzom sami aktorzy. Nie było efektów
specjalnych, multimedialnych projekcji, raczej rozwiązania klasyczne,
ale nie było to potrzebne. Natomiast scena z wyrzeźbionymi przez
Gospodarza przyjaciółmi – robiła wrażenie.
Gdy
spektakl zmierzał do końca –
czuło się żal, że oto zaraz opadnie kurtyna. A potem długo można było
rozmawiać z dziećmi o tym, co to znaczy mieć
przyjaciół,
dokonywać wyborów i poszukiwać szczęścia... Czasem a może
nawet
często można je znaleźć nie w zamorskich krajach, ale we własnym
ogródku.
Kilkadziesiąt
osób przyszło w środę
wieczorem do Charlie Monroe Kino Malta, by spotkać się z Izabelą
Degórską, autorką pierwszej polskiej wampirycznej powieści
– „Pamięć krwi”. Było mrocznie i
krwisto, autorka opowiadała o swoich fascynacjach podziemiami, pracy
dziennikarskiej, która pomagała w pisaniu powieści oraz o
tworzeniu postaci z krwi i kości, nawet jeśli są nieumartymi. Przed
spotkaniem udało się nam zamienić kilka słów z Izabela
Degórską.
Izabela
Degórska: A
już czytałeś książkę?
Radek
Rakowski: Przyznaję się, że jeszcze nie.
To zachęcam, ponieważ sporo rozgrywa się w szczecińskim środowisku
dziennikarskim. Koledzy pracujący dla mediów dopatrywali się
w
postaciach coś od siebie, a jeden z bohaterów ma na imię
Radek..
OK. Już
nabrałem apetytu, ale czy aby na
pewno opowieść jest krwista?
Jak może być opowieść o wampirach, żeby się krew nie lała? Tak musi
być! Inaczej robi się z tego powieść dla pensjonarek. Chociaż jest dużo
czytelniczek (czytelników pewnie mniej), które
taką
literaturę preferują. Chciałam coś innego, coś z pazurem, bardziej dla
dorosłych.
Czyli
dla kogo jest „Pamięć krwi”?
Jest dla czytelników płci obojga. I co więcej, bardzo długo
- na
etapie przygotowywania do wydania - tę powieść czytali sami mężczyźni.
Nawet się trochę niepokoiłam, jak ją odbiorą panie. Bo teoretycznie,
tym docelowym targetem miały być panie, które wchodzą w
dorosłość, lub są dorosłe. Obawiałam się, czy prowadzenie fabuły,
która ma bardzo wiele elementów sensacji,
kryminału,
horroru, będzie akceptowalne przez kobiety. Okazało się, że panie
również lubią jak jest z pazurem, jak jest krwiście i jak
jest
silnie.
Poza
kilkoma wyjątkami w Polsce nie mieliśmy
do tej pory prawdziwej rodzimej wampirycznej powieści. Jak
przygotowywałaś się do pisania?
Jednocześnie pracowałam nad innymi projektami i musiałam się jakoś w
ten wampiryczny nastrój wprowadzić. Niektórzy
włączają
muzykę, a ja sięgałam po literaturę popularną. Patrzyłam co lubią
czytać młodzi ludzie i to była dla mnie jakaś wskazówka. Nie
wszystko mi się podobało, mogę nawet powiedzieć, że niektóre
rzeczy były zupełnie nie w moim guście. Z dużym zainteresowaniem
czytałam opinie czytelników na różnego rodzaju
blogach,
forach internetowych. Zaskoczeniem swojego rodzaju było to, że jest
pewna grupa czytelniczek, które sięgają po taką literaturę
ponieważ bardzo je interesują sceny erotyczne. Autor, a przeważnie
autorka, wprowadza je w jakąś fabułę, historię, która
pobudza
wyobraźnię czytelniczki i dla niej jest to bardziej interesujące niż
dla mężczyzn oglądanie filmów, które ich maja
pobudzać.
Czy będzie ciąg dalszy?
Zobaczymy. Ciąg dalszy pisze się dla czytelników. Jeśli
będzie
zainteresowanie t ą powieścią, jest duża szansa.
A jak
się pisze o wampirach?
Fajnie!
Książkę
Izabeli Degórskiej Pamięć
krwi wydało
poznańskie wydawnictwo Zysk i Sk-a. Jednak jeśli liczycie, że może być
ona doskonałym prezentem dla dzieci uwielbiających opowieści w stylu
sagi Zmierzch, to się mylicie! Sama autorka przyznaje, że nie dałaby
jej do czytania swojej córce. Zbyt dużo w niej jest
brutalności
i przemocy, by była to lektura dla młodszych.
PAMIĘĆ
KRWI sprowokowała kolejnych recenzentów
i blogerów do
opracowania własnych opinii.
Zaintresowanych zapraszam na następną porcję recenzji zamieszczonych na
poniższych stronach internetowych:
W
mediach pojawiły
się nowe recenzje i notatki prasowe
dotyczące mojej
powieści pt. PAMIĘĆ
KRWI.
Ponieważ niektóre z nich
zawierają spoilery lub
opisują dość szczegółowo różne wątki,
postanowiłam ograniczyć ilość zamieszczanych przedruków.
Zainteresowanych zapraszam na
poniższe strony.
Poczucie
humoru w wersji dla
zaawansowanych krwiopijców
13.07.2011
I.
Degórska, Pamięć
krwi,
Poznań: Zysk i S-ka 2011, 332 s.
„Sama
przeczytałam jakieś trzy tony
wampirycznych horrorów i żaden, ale to absolutnie żaden
wampir
nie powiedział
tam nawet jednego słowa po polsku” – w ten
sposób
Izabela Degórska na łamach ZwB
zachęca do lektury Pamięci krwi,
swojej najnowszej
powieści.
Dlaczego cytuję te słowa? Nie dlatego, żebym potrzebowała jakiejkolwiek
motywacji do spędzenia czasu nad tą książką, gdyż już w chwili
publikacji notki
w serwisie dosysałam się łapczywie do lektury w każdej możliwej wolnej
chwili.
Po prostu w momencie, w którym przeczytałam tę wypowiedź,
uświadomiłam sobie,
że to niestety prawda! Nie poznałam wcześniej ani jednego wampira
mówiącego w
naszym języku! A tutaj każdy zna język polski – są nawet i
lingwiści, którzy
potrafią porozumiewać się również po rosyjsku, niemiecku czy
francusku. A na
dodatek cała historia wartko i z wampirzym pazurem toczy się
–
można by rzec:
za płotem – w... Szczecinie. Czy nie tego pragnął każdy
sympatyk
literatury
wampirycznej? Zobaczyć wreszcie – choćby i w wyobraźni
–
tak popularnie Istoty
Mroku na naszym terenie!
Milena
Chmielnik, sympatyczna
dziennikarka „Wiadomości” w trakcie zbierania
materiału do
kolejnego artykułu
trafia na trop morderstwa, które miało miejsce w tunelach
pod
Szczecinem. Ten
sam temat postanawia badać także rudzielec Radek, pracujący dla
konkurencyjnego
dziennika „Goniec”. Rywalizacja między nimi wydaje
się
nieunikniona, jednak
Milena zmuszona jest skoncentrować się także na nieco bardziej
osobistym
„temacie” – jej przyjaciółka
Małgosia niepokoi
się o swojego brata Darka, który
od pewnego czasu zaczął się dziwnie zachowywać. Dziennikarka, związana
niegdyś
z chłopakiem, postanawia porozmawiać ze swoim ex i sprawdzić, czy obawy
Małgosi
są rzeczywiście zasadne. Ich spotkanie kończy się jednak w
nieoczekiwany sposób
– po nocy spędzonej z Darkiem Milena odkrywa, że z nią
również zaczyna dziać
się coś dziwnego, że staje się... wampirem!
Na
swojej
stronie internetowej autorka
pisze: „Mojej bohaterce bliżej do Sookie Stackhouse (...) niż
do
Belli Swan”.
Każdy czytelnik zorientowany w wampirzych klimatach z pewnością
doskonale
zrozumie, o co chodzi. Milena nie wodzi zakochanymi oczami za wybranym
wampirem, a jej życie nie upływa na ciągłym wzdychaniu do niego (choć w
kolejce
pojawiają się coraz to nowi amatorzy jej wyeksponowanych dzięki
przemianie
wdzięków), jest ciekawa swojej nowej osoby i stara się
dopasować
do roli, którą
przyszło jej teraz odgrywać.
A
przy tym
nie jest pozbawiona poczucia humoru – a
nawet sarkazmu – co niezwykle bawi czytelnika poznającego
perypetie
damsko-męskie z jej udziałem. Cała książka jest zdecydowanie
odważniejsza od
sagi Zmierzch i
skierowana do starszego czytelnika, co
również zbliża
ją bardziej do Czystej krwi.
Nie brak tu scen zarówno
brutalnych, jak
i niezwykle zmysłowych – oj, Milena łatwo poddaje się czarowi
chwili. Wszystko
to okraszone jest wprawnie napisanymi dialogami, pozwalając
czytelnikowi łatwo
i szybko płynąć po kolejnych rozdziałach i chłonąć perypetie Mileny po
stronie
Istot Mroku.
„Wampiryzm
nie sprzyja poczuciu humoru.
Co zabawnego może być w siorbaniu z czyjejś szyi?” (s. 310)
– nie wierzcie w te
słowa, w powieści Degórskiej jest zdecydowanie zabawnie.
Owszem,
nie przez cały
czas, ale wystarczająco często, żeby nabrać dystansu do mrocznych scen
i
obdarzyć Milenę (a także niektóre inne wampiry) czytelniczą
sympatią. Jest to
co prawda zdecydowanie czarny humor, czasem może i makabryczny, ale
bawi – oj,
bawi!
Muszę
przyznać, że Izabela Degórska swoją
książką mnie zaskoczyła, a nie spodziewałam się, że po tylu historiach
o krwiopijcach,
które przeczytałam, będzie to jeszcze możliwe. Pamięć
krwi
stawiana w
jednym szeregu ze Zmierzchem i Czystą krwią
(trudno bowiem
uniknąć takiego porównania) nie tylko doskonale się broni,
ale
jest od obydwu
tych pozycji zdecydowanie lepsza! Otacza ją baśniowa aura (ot, choćby
scena, w
której Milena poznaje tajemniczą Marię), a konstrukcja
historii
jest o wiele
bardziej dopracowana. Widać tu jasny koncept, pomysł jest rozwijany
powoli, ale
z konsekwencją, doskonale budując klimat opowieści. Pamięć
krwi
nie
jest tylko pretekstem do wgryzania się w każdą możliwą napotkaną szyję,
jest
niezwykle ciekawie zaprojektowaną przygodą, która z
zadziwiającą
siłą porywa
czytelnika. Degórska pokazuje, że żeby mieć dobrą opowieść o
wampirach, nie
wystarczy po prostu pisać o wampirach – trzeba mieć na to
pomysł.
I ona go ma!
Na
koniec
warto wspomnieć o nowatorskiej
– cóż, przynajmniej ja się jeszcze z tym nie
spotkałam
– koncepcji tytułowej
pamięci krwi. Ten właśnie motyw przypadł mi szczególnie do
gustu
podczas lektury,
właśnie z powodu swojej innowacyjności. Jest to coś, z czego chyba nikt
inny
jeszcze nie skorzystał, i jest doskonałe! Po szczegóły
zapraszam
do lektury,
każda kolejna uwaga mogłaby popsuć poznawanie wątku, a jest on
zdecydowanie
jedną z najlepszych stron tej powieści.
Niezwykle
przyjemnie spędziłam te kilka
godzin nad lekturą Pamięci
krwi. I nie pamiętam, czy
kiedykolwiek
bawiłam się tak dobrze historią o wampirach. Powieść jest
zarówno mroczna, jak
i zabawna, baśniowa i realna, czasem budząca grozę, czasem smutek. Jest
doskonałą lekturą na lato, bo chyba żadna inna pora roku nie sprzyja
tak
gorącym i sprzecznym emocjom. A jeśli przed zaśnięciem wyda się wam, że
czujecie na szyi chłód wampirzych zębów,
cóż...
przecież właśnie tego
oczekiwaliście po elektryzującej i rozbudzającej wyobraźnię wampirzej
lekturze!
Powieść
o szczecińskich wampirach
Ludzie to
smaczny bufet…
Rozmowa
z Izabelą Degórską, autorką książki „Pamięć
krwi”
-Czy to prawda, że
inspiracją do napisania książki „Pamięć krwi" był cykl
artykułów w
„Kurierze Szczecińskim" o podziemnym Szczecinie?
- Tak,
był jedną z
inspiracji. Historie o podziemiach
ciągnących się pod naszym miastem docierały do mnie różnymi
kanałami. Olbrzymie
schrony i rozległa sieć połączeń między odległymi od siebie miejscami
pobudzały
wyobraźnię. Zwłaszcza, że mroczne korytarze przemierzały
również
bardzo bliskie
mi osoby, a ich historie – z pierwszej ręki – były
bardzo
barwne. Wspomniane
wcześniej artykuły – szczególnie te opatrzone
fotografiami
– wciąż dostarczały
nowych informacji i nie pozwalały o nich zapomnieć. Tajemnicze
podziemia wydały
mi się doskonałym tłem do powieści, której bohaterami są
wampiry. Bo jeśli
miałyby gdzieś mieszkać istoty, którym szkodzi słoneczne
światło
– gdzie byłoby
im… wygodniej? A stąd już tylko mały krok do podziemnego
miasta,
w którym
rządzą wampiry. Artykuły w Kurierze zaowocowały czymś jeszcze. Jednym z
bohaterów Pamięci
krwi
jest wścibski reporter
– autor artykułów o
podziemnym mieście…
- Wampiry
to
obecnie modny temat w literaturze i filmie. Czy jakiś tytuł np.
powieści był
dla ciebie niejako przewodnikiem po świecie wampirów?
- To
prawda, wampiry
mają się dobrze. Kiedy pisałam
powieść nie szukałam gotowych wzorców, co najwyżej chciałam,
aby Pamięć
krwi
czerpała z tego, co najlepsze. Mojej bohaterce Milenie
najbliżej
do Sookie Stackhouse (Czysta
krew) - i wiekiem, i zadziornym
charakterkiem. Wiecznie potykająca się o swoje nogi Bella Swan (Zmierzch)jest
wręcz jej
przeciwieństwem.
Wprawdzie czasem Lenka sobie pochlipie, bo nieźle dostaje w kość, ale
potrafi
pokazać zęby. I to dosłownie. Świat, w który wchodzi, to
sprawnie funkcjonujące
społeczeństwo stworzone przez współczesne wampiry. Są silne,
seksowne, wiecznie
młode i – inaczej niż we wspomnianych pozycjach - żywe. Dla
tych
na górze
hierarchii, ludzie niewiele są warci, to tylko smaczny
bufet…
W
powieści pada
jedno bezpośrednie nawiązanie do klasyki gatunku – to Blade.
Pewien
wpływ miał też… Drakula. Kiedy
oglądałam jego
różne ekranizacje,
zastawiałam się nad tym, jak funkcjonowałby umysł istoty żyjącej setki
lat? Co
sprawiałoby, że pragnie wciąż żyć? Milena
jeszcze nie
stawia sobie
pytań o sens
takiego istnienia, ale ci, którzy przemienili się przed nią
– tak.
- Czy
opisując postaci
w powieści miałaś na myśli konkretne osoby w Szczecinie? Bohaterką jest
bowiem
młoda dziennikarka. W powieści pada też nazwisko aktorki Pleciugi...
-
Pewne cechy
prawdziwych osób – z pewnością. Jestem
przekonana, że kilku czytelników znający mnie osobiście
znajdzie
tam swoje
krzywe odbicie. To właśnie dzięki temu te postacie są – mam
nadzieję – takie
żywe. Mają bowiem swoje słabości, pasje i mroczne tajemnice. A żeby
było
sprawiedliwie, główną bohaterkę obdarzyłam… swoim
osobistym sarkazmem. Trudno,
tak wyszło. Przynajmniej na pociechę jest urodziwa. Fakt, że w
„Pamięci krwi”
pada nazwisko identyczne jak znanej w naszym mieście aktorki - w ramach
tej
powieści nie ma żadnego znaczenia. Gdyby jednak kiedyś powstała
kontynuacja…
kto wie, dokąd to zaprowadzi?
Monika GAPIŃSKA, KURIER
SZCZECIŃSKI 8-10 lipca 2011 Nr 131
Dodano 30. czerwca 2011 roku
PAMIĘĆ KRWI
Izabela
Degórska
RECENZJA
GILDIA
Lubię
każdy rodzaj
literatury: ten, gdzie
strzelają, ten, gdzie się całują, także ten, w którym
wielkie
statki gwiezdne
latają do odległych planet, a nawet ten, w którym krasnoludy
piją piwo i
machają toporami. Teoretycznie, szansę gotów jestem dać
każdemu
pomysłowi.
Prawie każdemu. Są bowiem motywy, których nie czytuję w
szczególności. Mając
pamięć słabą i niestabilną, mogę przywołać zaledwie jeden, dyżurny
lejtmotyw
działający na mnie jak Raid na komary, woda na koty lub…
czosnek
na wampiry.
Zresztą, ten ostatni przykład jest najbardziej właściwym, bowiem
właśnie o
krwiopijców chodzi. Były czasy, kiedy sporadycznie
trafiające na
karty powieści
stworzenia mroku bawiły mnie, a nawet ciekawiły. Cóż, to
se
ne wrati,
jak krzyczały diwy z Tatu. Mądrzy ludzie wiedzą, że nawet najlepszym
szampanem
można się udławić i prawdziwość tego powiedzenia sprawdziła się w
pełni, kiedy
rynek – ba! nie jeden, ale wszystkie rynki wszechświata!
–
utonęły w powodzi
historii wampirycznych wszelkich sortów (ze
szczególnym
uwzględnieniem klasy
C). Idąc do księgarni, trafiało się na wampiry, włączając telewizor
oglądało
się w akcji ich kły, nawet w teatrach próbowano rozlewać
sztuczną krew i był
naprawdę taki okres, kiedy aż strach było zajrzeć do
lodówki, o
otwieraniu
przysłowiowej konserwy nie wspominając… Przejdźmy do rzeczy.
Ten
obfity wstęp
służy tylko jednemu: uprawomocnieniu katharsis,
którego zaznałem
dzięki lekturze „Pamięci krwi”. Powieść Izabeli
Degórskiej przełamała urok –
chyba znowu jestem w stanie czytać o wampirach! Oczywiście, dla
pewności, przez
jakiś czas nie pójdę do księgarni, odczekam jeszcze dwie
mody… Wiadomo: od
przybytku głowa boli!
Bohaterką
„Pamięci krwi” jest
Milena, młoda, blondwłosa dziennikarka obsługująca drugorzędne
evergreeny,
odstępująca towarzyszom w piórze i dyktafonie naprawdę
smakowite
i – nomen
omen – krwawe
kawałki. Milena jest zbyt słaba, aby przeorać
redakcyjną
rzeczywistość i awansować na miarę swojego talentu. Dzieje się tak,
dopóki
któregoś przypadkowego wieczoru nie zjawia się w mieszkaniu
byłego chłopaka,
Darka. Nie wie, że jej eks całkiem niedawno został wampirem –
na
własne
życzenie! – i teraz stanowi zagrożenie.
Dziewczyna
zostaje
zgwałcona i
zraniona, lecz prawdziwy problem wychodzi na jaw dopiero
później: Darek
rozpoczął jej transformację w krwiopijcę. Milena nie dość, że sama
przemienia
się w wampira, to jeszcze – jak się rychło okazuje
–
wampira niezwykłego. Silniejsza
niż nowi
pobratymcy, niczym sam Blade poszczycić się może
największą
z przewag: jako jedyna jest w pełni odporna na promienie słoneczne.
Wkrótce
młoda ale już nieśmiertelna dziennikarka staje się zwornikiem zażartej
walki.
Wampiry występują przeciwko sobie, odżywają dawne krzywdy, rodzą się i
upadają
sojusze. Wiele z mrocznych wydarzeń, które niczym tajfun
przemykają przez
mroczne rejony Szczecina spowodowanych jest tajemnicą i mocą jej krwi.
Izabela
Degórska
nie jest
pierwszym polskim twórcą, który wziął się za bary
z
wampirzym tematem – by
wspomnieć tylko „Nocarza” Magdaleny Kozak. Nie
wdając się w
zbędne szczegóły,
można osądzić, że wyszła z tej próby obronną i prawie w
ogóle niezakrwawioną
ręką. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim
ciekawe postaci, dość
różnorodne, nietuzinkowe, w miarę autentyczne i niepachnące
papierem. W
szczególności zaś niepachnące papierem zagranicznym, bowiem
Degórska
eksploatując motyw równie nietutejszy jak Halloween,
znalazła na
niego patent
lokalny. Milena, Darek, Dorian (ostatnio wraca moda na to imię,
nawiasem
mówiąc…), Otto, Grisza, Fidiasz… każda
z tych
osób jest jakimś unikatem, a
utkana z ich działań mozaika wydarzeń robi odpowiednie wrażenie.
Kolejny atut
powieści to sensownie przemyślana fabuła uszlachetniona sprawną
narracją.
Opowieść została skonstruowana z wykorzystaniem retrospekcji
przeplatającej się
z wydarzeniami bieżącymi – metoda nie unikalna, ale i nie
banalna, tutaj dała
wyjątkowo dobre efekty. Na koniec zaś – z angielska
rzeklibyśmy last
but not least – styl
i warsztat: dojrzałe, całkiem bogate,
bardzo
porządne. Nieliczne wpadki – tu i tam zaszwankowało fabularne
i
logiczne
kontinuum, gdzieś indziej zęby pokazał deus
ex machina –
zdają się nie
przeszkadzać w pozytywnym odbiorze całości.
„Pamięć
krwi” to pozycja
przyjemna w lekturze, nieprzesadzona w żadną stronę. Swojska,
naturalna,
wciągająca. Intrygująca i zaciekawiająca. Pozbawiona pustej, napuszonej
głębi,
jaką tak często skażone są opowieści o wampirach. Słowem: jest to
książka warta
polecenia i to nie tylko wielbicielom wampirzych tematów.
Źródło:
Kurier Szczeciński, wtorek, 28. czerwca 2011:
Dodano 23. czerwca 2011 roku
RECENZJA
KOSTNICA
PAMIĘĆ
KRWI
Izabela
Degórska
Zapomnijcie
o
wampirach rodem z bajek dla dzieci. O miłych stworzeniach bardziej
martwiących
się o ludzi niż o własne przetrwanie. W Pamięci krwi nikt się żywymi
nie przejmuje.
Ludzka rasa to bufet i zabawka dla zabicia czasu. Tak, w naszym kraju
mieszkają
stworzenia, o których wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć.
Milena jest młodą dziennikarką próbującą zdobyć uznanie na
rynku
wydawniczym.
Szukając chwytliwego tematu na artykuł, trafia na trop zagadkowych
morderstw w
podziemiach Szczecina. W tym samym dniu, dostaje też informacje o
osobliwym
zachowaniu swojego byłego chłopaka - Darka. Kiedy za namową
przyjaciółki
decyduje się go odwiedzić, ten niespodzianie się na nią rzuca i
pozbawia
przytomność. Po przebudzeniu dziewczyna znajduje na ciele dziwne ślady
i
orientuje się, że gdzieś umknęły jej cztery dni z kalendarza. Jednak to
nie to,
jest jej największym problemem, ale przemiana, którą właśnie
przechodzi.
Porównując powieść pani Izabeli do innych dzieł z gatunku,
trzeba przyznać, że
wypada ona na naprawdę światowym poziomie. Mnie, głównie za
sprawą natury jej
bohaterów, jak i otaczającej ich aury erotyzmu, kojarzyła
się
ona trochę z
serią True Blood. Tutejsze wampiry również są nieokrzesane,
władcze i
drapieżne, ale znajdują się wśród nich outsiderzy o
spokojniejszym i bardziej
litościwym usposobieniu. Na uwagę zasługuje jednak przede wszystkim
proces
transformacji głównej bohaterki. Powolny, oddany w każdy
detalu,
jest dzięki
temu mocno sugestywny i zaskakujący. Z kolei moment, w
którym
Milena odkrywa
swoje nowe "uzębienie", zapada w pamięć odbiorcy ze zdwojoną siłą.
Autorka
z
wykształcenia jest dziennikarką, mieszkającą w Szczecinie i z
tego
też powodu, książce nie brak autentyczności oraz odniesień do
rzeczywistych
miejsc i wydarzeń. Jestem
pewna, że mieszkańcy miasta bez trudu
rozpoznają
większość scenerii w których odbywa się akcja. Natomiast ci
bardziej
dociekliwi, wyruszą w podróż śladami Fidiasza i reszty
mrocznej
świty.
Powieść w warstwie językowej jest lekka i przyjazna czytelnikowi, a
wprowadzenie obcojęzycznych zwrotów dodaje jej zadziorności.
Intryga
skonstruowana została dość prosto, ale za to z pomysłem. Nie znajdziemy
tu
zbędnych udziwnień czy naciągania faktów, ale jest za to
sporo
humoru i
autoironii. Użyte retrospekcje oraz wątki poboczne krok po kroku się
zazębiają,
budując w ten sposób napięcie i urozmaicając fabułę.
Niestety
chwilami
poszczególnym wydarzeniom brakuje nieco dynamiczności.
Historia
jako całość
podsyca apetyt na więcej i nie nudzi, ale żeby było idealnie jeszcze
trochę jej
brakuje.
Pamięć krwi jak na polski rynek wydawniczy, jest powieścią oryginalną i
odważną.
Wielu już pisało o wampirach, lecz zazwyczaj były to marne kopie
zachodnich
książek. Akcja osadzona w odległych zakamarkach Ameryki czy Europy, o
których
przeciętny odbiorca nie ma zazwyczaj bladego pojęcia, nijak miała się
do
naszych realiów. Ale jak widać, również ojczysty
grunt,
świetnie spisuje się
jako tło do walki wampirzych rodów. Mam nadzieję, że książka
zbierze dobre
recenzje, a autorka pokusi się o dalszy ciąg przygód Mileny
i
Darka. I niech to
będzie jej najlepszą rekomendacją.
Izabela
Degórska "Pamięć krwi"
Ilość stron: 334
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2011
Ocena: 5/6
Izabela
Degórska to osoba o wielu talentach oraz rozległych
zainteresowaniach.
Dotychczas pracowała między innymi jako: dziennikarka telewizyjna,
twórczyni
scenariuszy do seriali telewizyjnych, producentka
teledysków, a
nawet autorka
bajek dla dzieci. Teraz postanowiła stawić czoła wampirycznym kanonom i
napisać
o nich pierwszą polską powieść z prawdziwego zdarzenia. Do premiery Pamięć
krwi zostało jeszcze kilka dni,
a tym czasem, żeby umilić sobie
okres
oczekiwania, zapraszam do przeczytania krótkiego wywiadu z
autorką.
>>
Dziennikarstwo i pisarstwo to z pozoru bliźniacze
dziedziny, które jednak dużo się od siebie
różnią. Jak
narodził się u Pani
pomysł na twórczość literacką?
Od
zawsze coś wymyślałam. Najpierw były to wiersze, potem piosenki. W
pewnym
momencie zaczęłam pisać fantasy i bajki. A dalej samo już poszło.
>>
A co Panią inspiruje i jak wygląda proces twórczy?
Inspiracją
jest czasem jakieś skojarzenie, zasłyszana historia lub sugestywny sen.
Mam też
folder w komputerze, w którym archiwizuję ciekawostki z
internetowych witryn
informacyjnych. Rzeczywistość bywa bardziej zaskakująca od ludzkiej
wyobraźni.
W
przypadku PAMIĘCI KRWI jedną z inspiracji były docierające do mnie
różnymi kanałami
opowieści o przepastnych podziemiach rozciągających się pod Szczecinem.
Miasto
pod miastem wydało mi się idealnym tłem do wydarzeń niezwykłych i
tajemniczych.
Sam
proces twórczy jest bardzo przyjemny, zwłaszcza kiedy piszę
powieść. Mogę sobie
wtedy poszaleć i nie muszę dumać, czy dana postać, czy scena jest
niezbędna. W
scenariuszach nie ma tak dobrze – pisanie przypomina
tworzenie
misternej
konstrukcji, co wymaga wiedzy i sporej dyscypliny. A właśnie swoboda
twórcza,
to jest to, co tygryski lubią najbardziej. :)
>>
Dość powszechnie mówi się, że Polacy nie mają smykałki
do tworzenia horrorów. Dlaczego postanowiła się Pani
zmierzyć
właśnie z tym, dość
niełatwym gatunkiem?
Naprawdę
tak mówi się o polskich horrorach? Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam. Co do
mojej powieści, to świat wampirów trudno ująć w inny gatunek
literacki. Chociaż,
teoretycznie, mogło być romantycznie i przy świecach.…
Sam
horror nie jest mi obcy – opublikowałam wcześniej dwa
opowiadania
w
turpistycznych, dość mrocznych klimatach (Magazyn Fantastyczny). Groza,
która
dotyka ludzkiej natury jest bardzo powabna literacko.
>>
Obecnie rynek przepełniony jest powieściami opowiadającymi
o losach wampirów. Co było powodem, że zdecydowała się Pani
właśnie na takich
bohaterów?
No
tak, wydało się. Nie pomyślałam. Powinnam była napisać o aniołach,
wiedźmach,
albo wilkołakach. A tak serio, to brakowało mi
„wampirów w
Polsce” - takich z
krwi i kości.
No
i szczerze mówiąc, kiedy pochłania mnie projekt,
„nie
decyduję się” na bohaterów.
Tylko z pozoru mam wpływ na to, jacy są i co zrobią. Mogę sobie "w
przerwie" wymyślać różne rozwiązania, a potem i tak dzieje
się
to, co ma
się dziać. Moja rola jest dość ograniczona. Jeśli w historii moich
bohaterów
pojawia się mroczna przeszłość lub dramatyczne wydarzenia - podążam za
nimi na
tyle, na ile mi starcza "pary w palcach".
>>
Trudno nie dostrzec kilku podobieństw między Panią a
Mileną, czy jest to pewna forma alter ego?
Nie
sądzę. Główna bohaterka jest dziennikarką, a ja mam za sobą
10
lat ganiania z
mikrofonem – i niestety to wszystko, co śliczna Lenka ma ze
mnie... No tak,
jest jeszcze równie zgryźliwa i ironiczna. :)
>>
Przyznam się, że losy Mileny i Darka bardzo przypadły
mi do gustu. Jest szansa na ich kontynuację?
Cieszę
się, że się podobało. A co dalszego ciągu - wszystko się może zdarzyć.
To co było
najbardziej pracochłonne – stworzenie świata, w
którym
rozgrywa się powieść, już
za mną.
>>
Na Pani stronie internetowej można przeczytać kilka
scenariuszy sztuk teatralnych. Czy można je w tej chwili gdzieś
zobaczyć na dużej
scenie i jak narodziła się współpraca z teatrem?
Moja
współpraca z teatrem zaczęła się od konkursu na sztukę dla
dzieci. Byłam
laureatką takiego konkursu w 2001 roku. W efekcie tekst został
wydrukowany w
antologii i bardzo szybko trafił na scenę. Ostatnia premiera miała
miejsce pod
koniec kwietnia tego roku, w Katowicach. Tam, w nowym sezonie, zapewne
pojawi
się jeszcze moja BAJKA O SZCZĘŚCIU. Gdzie poza tym? Nie wiem, trzeba
poczekać
na wrześniowy repertuar. Odbyło 12 premier moich sztuk i
niektóre teatry wciąż
je grają.
>>
Patrząc na Pani dorobek artystyczny widać mnogość
zainteresowań. Co innego Panią pasjonuje prócz pisania.
Jakieś
hobby?
Kiedy
mam czas - czytam, z uwagą śledzę informacje z dziedziny astronomii,
nauki i
medycyny, chodzę do teatru (najczęściej... lalkowego), oglądam filmy
(ze szczególną
przyjemnością w najstarszym kinie świata, które mieści się w
Szczecinie).
Czasem uczestniczę w jakimś wyczerpującym projekcie, np. w nagrywaniu
psychodelicznego teledysku. No i mam swoje tajemnice,
których
nie zdradzę.
>>
A jaką książkę lub film mogłaby Pani polecić naszym
czytelnikom?
Polecam
nieśmiertelny FOLWARK ZWIERZĘCY Georga Orwella, za mądrość, HOBBITA
Tolkiena –
za humor, no i jeszcze CIEŃ KATA Gene Wolfea. Wiem, że to starocie, ale
bardzo
je lubię.
>>
Premiera książki zbiega się z rozpoczęciem wakacji, dając
tym samym czytelnikom ciekawą lekturę na wolne chwile. Ma Pani już
jakieś
urlopowe plany, czy może najbliższe tygodnie zostaną poświęcone na
promocję książki?
Planuję
kilka krótkich wypadów urlopowych. Zbieram się
też, żeby
skończyć pewną komedię.
Co do promocji książki, to jest to pytanie do wydawnictwa.
>>
Gdzie w najbliższym czasie można się z Panią spotkać,
jakieś wieczory autorskie?
Och,
na to chyba muszę sobie najpierw zasłużyć. Dziś można do mnie jedynie
wysłać
e-maila. Wygooglować nazwisko, zajrzeć na moją stronkę i kliknąć w
zakładkę
KONTAKT. Odpowiadam, jeśli tylko mam dostęp do komputera.
>>
Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu i życzę
dalszych sukcesów.
Dziękuję
również. I pozdrawiam miłośników horroru!
Wywiad
został zrealizowany dzięki serwisowi Kostnica.
Kiedy
dostałam propozycję zrecenzowania powieści o wampirach polskiego
autora,
zgodziłam się bez wahania i w ciemno, nie pytając nawet o nazwisko.
O
tym, że
Polacy dobrze piszą bez względu na obrany temat, przekonałam się już
niejednokrotnie,
więc bez większych obaw sięgnęłam po „Pamięć krwi”
Izabeli
Degórskiej.
Milena
Chmielnik jest dziennikarką, która z powodu braku pewnych
umiejętności (czyt.
wchodzenia tu i ówdzie bez pomocy środków
nawilżających)
zaklinowała się na
jednym z niższych szczebli kariery w szczecińskich
„Wiadomościach”. Praca nie
daje jej już satysfakcji, a w życiu osobistym wieje nudą. Jednak już
niedługo.
Zlecenie na artykuł o maszynie do niemal bezinwazyjnej wymiany
instalacji pod
jednym z najbardziej ruchliwych rond w Szczecinie sprawiło, że odkryła
swoją
przyszłość. A przyszłość ta, jak się dziwnie złożyło, była w kanałach,
w
których to nieszczęsne urządzenie miało pecha utknąć.
Splot
wydarzeń oraz suma wejść, zagubień i wyjść ze szczecińskich podziemnych
szlaków
sprawiły, że Lena straciła nie tylko hodowaną z wielkim trudem pracę.
Po
strasznej, tym bardziej, że nakrytej zasłoną niepamięci nocy z byłym
chłopakiem
Darkiem, dziewczyna budzi się na zakrwawionym prześcieradle i pokąsana
w dość
intymnym miejscu. Ale to dopiero początek dziwnych zdarzeń,
które doprowadzą
główną bohaterkę do bardzo dobrze rozwiniętej sieci
kanałów pod miastem i do
nowego życia – jako wampir.
Powieść,
stety–niestety, zaczyna się dość standardowo, jeśli wziąć pod
uwagę ten typ
historii, i prowadzi nas bez zaskoczeń niemal do samego końca. Na
szczególną
uwagę zasługują jednak opisy miasta. Wprost widać, że autorce nie jest
obcy
żaden zakamarek, nawet meble w muzeum na zamku w Szczecinie.
No i
bohaterzy! Ci są naprawdę barwni, wyróżniający się i żywi.
Jak
choćby Otto von
Plauen i jego studiowana przez stulecia specjalizacja. Dariusz Putyjas
– były
chłopak głównej bohaterki – wręcz idealnie wcielił
się w
rolę „bubka” i
typowego „kozaka”, a Małgosia to podręcznikowy
przykład
tego, co z ludzką
psychiką może zrobić nadgorliwość i dewocja. Wszystkie postacie
drugoplanowe są
żywe i z krwi i kości, i jedynie trochę dziwi mnie, że Milena na ich
tle
wypadła nieco blado, przecież powinna grać pierwsze skrzypce. Jednak
może
dopiero się rozkręca i w kolejnych częściach pokaże, na co ją stać.
Tak
więc
pokuszę się o małe podsumowanie. Książka wybiega daleko przed
zagraniczne
pozycje o podobnej tematyce i na pewno zadowoli zainteresowanego nią
Czytelnika. Ja natomiast dopiero niedawno odkryłam siłę naszych
rodzimych
autorów i dwa razy chętniej sięgam po nazwiska może jeszcze
niezbyt dobrze
znane – ale polskie.
Pierwszy dzień 10.
Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek
"Katowice - Dzieciom" przywitał widzów piękną majową pogodą,
doskonałymi spektaklami i popołudniowym rozczarowaniem
Prezent na Dzień Dziecka
Oficjalne
otwarcie
jubileuszowego Festiwalu miało miejsce rano 27 maja na
scenie głównej Ateneum przy ul. Św. Jana. Organizatorzy
Festiwalu podziękowali
gościom, patronom i sponsorom imprezy, zaprezentowali też w
krótkiej formie
planowany przebieg sześciodniowego katowickiego święta teatru i dzieci./.../
Mądrze, wzruszająco, najprościej
Jako
pierwsi, jakoby
„na rozgrzewkę”, na festiwalowej scenie
zaprezentowali się
gospodarze. Katowicki zespół, jak się okazało, nie bez
przyczyny
nazywany jest
teatrem o bardzo wysokim i równym poziomie. „Bajka o
szczęściu” Izabeli
Degórskiej w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego urzekła
zarówno dzieci,
jak i dorosłych. Historia przyjaźni Staruszka (Marek Dindorf) z Myszką
(ujmująca Katarzyna Kuderewska),
Świnką i
Kogucikiem
(przezabawni
Krystyna
Nowińska i Piotr Gabriel) , z pozoru prosta i dziecinna, niosła ze sobą
bardzo
mądre przesłanie, które na pewno na długo utkwi w pamięci
wszystkich widzów.
„Bajka
o szczęściu” stawia pytanie o to, co czyni człowieka
szczęśliwym.
W
krótkiej historyjce autorka zawarła oskarżenie skierowane
przeciwko
współczesnemu konsumpcyjnemu społeczeństwu. „Człek
szczęśliwy to ten, co ma w
domu dużo gratów” – śpiewa
Handlarz-Diabeł
(mistrzowski czarny charakter Piotra
Janiszewskiego, którego szatański śmiech przeraził chyba
wszystkie dzieci na
sali). Ta „gratofilia”, obsesja
współczesnego
człowieka w „Bajce…” jednak
szczęścia nie daje. Staruszek, którzy sprzedał swych
przyjaciół, by wejść w
posiadanie wymarzonych skarbów – fajki, tabakiery
i noża
– w samotności
gorzknieje, markotnieje i w końcu zdaje sobie sprawę, że bez ukochanych
osób
życie jest nic nie warte.
Katowicki
Teatr Ateneum swoim przedstawieniem pokazał się w najlepszym świetle.
Nie można sobie wyobrazić lepiej dobranego spektaklu otwierającego
wyjątkowy,
jubileuszowy Festiwal. /.../
Katarzyna Bojić, Dziennik Teatralny Katowice, 28 maja 2011 mod
Każdy z nas lubi dostawać
prezenty. Ich
rozpakowywanie i zgadywanie co
kryje się w środku daję zawsze wielką przyjemność? Ale czy wiecie jak
świąteczne prezenty trafiają pod choinkę? Jeśli chcecie się tego
dowiedzieć, to
wybierzcie się na nowy spektakl Teatru Lalek Pleciuga „Moc
prezentów”.
Pamiętacie
czasy swojego dzieciństwa? Wówczas wszystko było prostsze,
bardziej oczywiste
i… magiczne. Tak też było ze Świętami Bożego Narodzenia. Z
utęsknieniem
wypatrywało się pierwszej gwiazdki na niebie i szukało
sposobów
na spotkanie z
Mikołajem. Z biegiem lat to, co kiedyś było oczywiste, w dorosłym życiu
jest
już skomplikowane. A magia? Ona gdzieś zniknęła w codziennym tempie
egzystencji. Jak ją odnaleźć na nowo? Od tego właśnie jest szczecińska
Pleciuga.
Moc
uśmiechów
To
co jest piękne w dzieciach, to fakt, że potrafią śmiać się ze
wszystkiego, ba –
nawet z niczego. Tak też się dzieje podczas przedstawienia
„Moc
prezentów”. Ledwo
co zgasły światła, a maluchy już się śmieją. I chcąc nie chcąc
– śmiejesz
się razem z nimi. Ale do rzeczy.„Moc
prezentów” opowiada o całym złożonym procesie
tworzenia i
pakowania prezentów
dla grzecznych dzieci. Tym zajmują się elfy, zaś ich dostarczaniem
–
sympatyczny staruszek z brodą i w czerwonym płaszczu. Ten,
którego wszyscy
znacie.
Jednak w tym roku nad Świętami Bożego Narodzenia zawisły czarne
chmury.
A to wszystko za sprawą czarciego planu. Otóż diabły
postanowiły
zamienić
mikołajowe podarunki na swoje diabelskie zabawki, dzięki
którym
dzieci staną
się złośliwe i nieznośne. Na ich drodze stanął jednak dzielny elf
Filipek –
wykazał się on wielkim sprytem, gdyż udało mu się przechytrzyć samego
Borutę.
Jak to zwykle w bajkach bywa – cala historia zakończyła się
szczęśliwie, choć
Filipek podczas swojej podróży do piekła miał wiele
ciekawych
przygód. Za to
dzieciaki były zachwycone, tym bardziej, że na sam koniec
przedstawienia mogły
się spotkać z samym Świętym Mikołajem. I czegóż to więcej do
szczęścia
potrzeba…
Autor: Natalia Gołąbczyk
Dodano 20. listopada 2010 roku
KURIER SZCZECIŃSKI, 10.-11.LISTOPADA 2010 NR 219
Dodano
9. listopada 2010 roku
Sukces
szczecińskiej dramaturgii
Ogromny
sukces szczecińskiej autorki! Spektakl według sztuki Izabeli
Degórskiej
„Mężczyzna znaleziony w szafie" zostanie zaprezentowany na
międzynarodowym
festiwalu krótkich form ze świata we włoskim mieście
Rovereto.
To
przedstawienie będzie pokazane jako jedno z dziesięciu, obok m.in.
sztuki
samego Valclava Havla: - Jest mi ogromnie miło reprezentować na tym
festiwalu
polską dramaturgię - skromnie komentuje swój sukces
szczecińska
autorka.
I.
Degórska jest jedynym twórcą z Polski,
którego
tekst został zaadaptowany na
potrzeby włoskiego festiwalu. Poza tym spektaklem, pokazane zostaną
przedstawienia na podstawie sztuk m.in. z Niemiec, Stanów
Zjednoczonych, Rosji,
Francji i Izraela.
Szczecinianka
pisze książki dla dzieci i dla dorosłych. Dla tych drugich wydała m.in.
powieść
pt. „Najwyższa pora na miłość" (akcja dzieje się w
Szczecinie!).
Jest
autorką sztuk scenicznych. I tak, przed laty Teatr Lalek
„Pleciuga” wystawił
jej „Bajkę o szczęściu”. Potem powstało kilka
spektakli, na
podstawie tego
tekstu, w całej Polsce, m.in. w Warszawie, Poznaniu i
Opolu. Według jej
sztuki uczestnicy warsztatów w
„Pleciudze", w
minione wakacje,
przygotowali spektakl „Humba! Bumba! Bang!". W ostatnich
latach
I.
Degórska głównie zajmowała się dziennikarstwem
telewizyjnym, pisała też m.in.
dialogi do popularnego serialu „Klan". W szufladzie ma całą
masę
autorskich
piosenek. A na grudzień zapowiedziana jest premiera, w szczecińskiej
„Pleciudze", przedstawienia według jej sztuki: „Moc
prezentów".
Kurier
Szczeciński, MONIKA GAPIŃSKA,
Sobota,
06.
listopada 2010 roku.
W niedzielę
Bałtycki Teatr Dramatyczny
należał do dzieci.
Główną postacią premierowo wystawionej sztuki
również
było dziecko, tyle że
smocze.
"Smoczek
Hieronim"
to idealna propozycja na
rodzinną wyprawę do teatru z najmłodszą nawet pociechą. W
telegraficznym
skrócie - jest to historia małego smoczka, który
chce być
duży, a morał z niej
płynie taki: oznaką dorosłości jest odwaga, czyli: grzeczność, mądrość
i
szacunek dla innych.
Atutem przedstawienia jest znakomita scenografia Beaty Jasionek i
doskonała gra
aktorska. W roli smoczka Hieronima występuje Jacek Zdrojewski. Wydaje
się, że
odtwarzanie tej postaci sprawia aktorowi prawdziwą przyjemność -
skacze, biega
i śpiewa, a wszystko z ogromnym entuzjazmem. Piotr Krótki
gra
gnoma, który
wywołuje salwy śmiechu wśród dzieci, a Małgorzata Wiercioch
jako
wiedźma
Euzebia - dreszcz przerażenia, kiedy czaruje.
Ponieważ "Smoczek Hieronim" jest spektaklem kierowanym do młodszych
dzieci, trzeba było zadbać o to, by maluchy się nie nudziły. I to
reżyserowi
(Zdzisław Derebecki) udało się znakomicie.
Dzieci
odpowiadały na
padające ze
sceny pytania i chętnie śpiewały piosenkę, której uczyła
smocza
mama (Żanetta
Gruszczyńska-Ogonowska). Jednak prawdziwym hitem okazał się "smoczy
ryk", którego Hirek uczył się wraz z widzami, dziećmi i ich
rodzicami.
Kiedy wszyscy zaryczeli, szacowny budynek teatru zadrżał w posadach.
Podsumowując:
artyści koszalińskiego BTD
kolejny raz udowodnili, że
bardzo
poważnie traktują spektakle dla dzieci, angażują w nie wszystkie siły,
a
aktorzy na scenie dają z siebie wszystko. I bardzo dobrze, w końcu
przecież ci
dziś mali widzowie będą w przyszłości widzami dorosłymi,
którzy
miejmy nadzieję
do teatru nie będą chodzić "za karę". Wiadomo, czym skorupka za młodu
nasiąknie ...
Agnieszka Gontar
Dodano 7.
grudnia 2009 roku
Fajka,
scyzoryk, tabakiera
i
medalik
po matce
Dzieciom
ten
spektakl się spodoba, bo nie ma zbyt skomplikowanej dramaturgii i
wymagających
wysiłku umysłowego dialogów. Przypuszczam, że z tego samego
powodu dorosłym
trochę mniej przypadnie do gustu, chyba że lubią bajeczki jasne jak
słońce i
proste jak drut. Szkopuł w tym, że „Bajka o
szczęściu”
Izabeli Degórskiej w
reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego wydaje się prosta i jasna, ale ma
kilka dość
mrocznych zagadek...
Teatr
Lalki i Aktora w Łomży wystawił
swoją 52. premierę, którą jest „Bajka o
szczęściu”.
Sztukę napisała Izabela
Degórska, a wyreżyserował Janusz
Ryl-Krystianowski,
67-letni dyrektor
artystyczny Teatru Animacji w Poznaniu. Scenografię zaprojektował
współpracujący z reżyserem od 17 lat Jacek Zagajewski (lat
60),
a warszawski
twórca Bogdan Łuczak skomponował muzykę. Wszystko:
scenografia,
muzyka, splot
wydarzeń, rozmowy i reakcje postaci są w spektaklu proste, zrozumiałe,
nad
wyraz klarowne. Albo przynajmniej wydają się takie, póki nie
zadamy pytań: kim
jest dziadek, czemu nic o nim nie wiadomo i gdzie inni ludzie?
Na wzgórzu z soczyście zielonej jak żywa trawki stoi malutka
drewniana chatka.
Z komina ulatuje aromatyczny dym, z głośników dobiega
złożona z
kilku miłych
dla ucha akordów melodia. W takiej to scenerii
audiowizualnej
toczy się
spokojnie i przewidywalnie, czyli niemrawo i nużąco akcja.
Kanwa
tej
prościutkiej sztuki jest też
dziecinnie prosta: na odludnej wsi mieszka samotnie dziadek (w tej roli
Marek
Janik) z myszką (Beata Antoniuk), kogucikiem (Tomasz Rynkowski) i
świnką
(Bogumiła Wierzchowska-Gosk). Jest im razem dobrze i wesoło. Śpiewają,
tańczą i
lubią się nawzajem. Nic innego nie robią, bo nic innego nie składa się
na ich
los – tylko śpiewy i tańce, piania, pochrumkiwania i
popiskiwania
o tym, jak im
wszystkim jest dobrze razem (lub za chwilę gorzej, gdy kolejno znikną
za sprawą
komiwojażera). Bowiem ni z tego ni z owego pojawia się wędrowny
handlarz, który
namawia biedaka, aby sprzedał myszkę za fajkę, kogucika za scyzoryk, a
świnkę za
tabakierę. Kiedy dziadek to uczyni, dopadnie go jeszcze większa
chandra: nie
ukoi jej pykanie z cybucha ani struganie z drewna figurek zwierząt.
Dlatego
wyrusza w drogę, na której spotyka jeno śmierć. Jednak nawet
Kostuchę (Beata
Antoniuk) wzrusza jego los, bo zatroskana sprawdza w podręcznym
kalendarzyku,
czy od ręki nie mogłaby przeciąć wielką kosą nici żywota staruszka.
Niestety,
jego czas nie nadszedł, ale ma szczęście: na trasie wędrówki
pojawia się też
wędrowny cyrk, który prowadzi dość zagadkowa postać - ni to
pierrot, ni to
arlekin z aureolą (Eliza Mieleszkiewicz).
Jest
tak wspaniałomyślny, że
za
występujące u niego zwierzątka nie chce zapłaty, choć dziadek
gotów jest oddać
nawet medalik, pamiątkę po matce... „Bierz za
darmo!” -
radzi staruszkowi, który
w odludnej chatce pożyje z „odzyskanymi”
przyjaciółmi wprawdzie nie wiadomo,
jak długo, ale na pewno szczęśliwie.
Pewnie
niewiele ostałoby się z relacji
nt. „Bajki o szczęściu”, gdyby nie zgodna aprobata
dzieci
dla schematycznej,
ciut sielankowej, ciut ucukrzonej konwencji. Bo milusińskim ze świetlic
Promyk
i Caritas w Łomży, niezależnie od lat: czterech czy szesnastu, ta
sztuka bardzo
się spodobała. Moje przytykanie szpileczek do tradycyjnej formuły
spektaklu i
jego niewymyślnej prostoty zda się na nic, bo to właśnie dzieciom
bardzo
odpowiadało.
Kamil Zalewski (lat 10) pochwalił sporą liczbę postaci i bez trudu
odkrył
zamysł reżysera: handlarz to diabeł, a pierrot to anioł, wcielający się
w rolę
mima. Natalia Balewska (16) wskazała diaboliczne cechy akwizytora:
trupiobladą
twarz, piekielnie czerwone usta i szal oraz chorobliwe, neurotyczne
miny, ruchy
i zachowanie. Z kolei Diana Dąbrowska (13) i Weronika Balewska
(11) w mig
dostrzegły główne cechy kondycji dziadka: samotny i
markotny,
zaś to przełożyła
na niemal odwieczną, acz trafną mądrość ludową Klaudia
Szabłowska
(9), że
starość - nie radość.
-
Ta
bajka uczy nas, żeby za nic w
świecie nie sprzedawać przyjaciół - podsumowuje
Diana. -
Mam bardzo
bliską przyjaciółkę, z którą mogę o wszystkim
porozmawiać, z którą wyznajemy
sobie tajemnice i z którą się nie nudzę. To skarb!
Na
początku września br. napisałem, że
nowym nabytkiem łomżyńskiej sceny jest aktor Marcin Dąbrowski (lat 29),
który
pracował w teatrach Pleciuga ze Szczecina i Banialuka z Bielska-Białej,
zaś do
Łomży przeszedł z teatru Rabcio z Rabki. I pytałem: czy się sprawdzi i
odnajdzie w zespole? Najnowsza premiera TLiA była dla Marcina
Dąbrowskiego
debiutem na łomżyńskiej scenie i dowiodła, że artysta czuje się pewnie
i
pokazuje wszechstronny warsztat i umiejętności.
- „Bajka
o szczęściu” to
rodzaj
moralitetu, który doradza nam jak żyć –
mówi
reżyser Janusz Ryl-Krystianowski.
- W sytuacjach, w których trzeba wybrać, co jest ważniejsze:
rozmaite
błyskotki, cacuszka i liczne przedmioty pożądania, którymi
otaczamy się w
życiu, czy po prostu przyjaźń...?
Mirosław
R. Derewońko
fot.
Leszek Truskolaski
http://www.4lomza.pl/index.php?wiad=19896
Niżej przedstawiam szczególną
recenzję. To
głęboki ukłon w stronę realizatorów.
Przyjaźń
to szczęście
"Bajka
o szczęściu" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Baj w
Warszawie. Pisze Zuzanna Talar-Sulowska na stronie Sekcji polskiej
Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.
«Ma
szczęście
ten,
kto trafi na bajkę o szczęściu
w Teatrze Baj. Piękna i mądra opowieść Izabeli Degórskiej o
przyjaźni.
Przyjaźni,
której
nie da się kupić. Scena
skradziona jest przez zwykłe życie, a jednak ogląda się je, jak cudowną
bajkę.
W spektaklu gra kilku, a jednocześnie tak wielu aktorów.
Każdy
ma swą maleńką
lalkę dublera, która przejmuje pałeczkę, gdzieś tam w oddali
na
wzgórzu, gdzie
drewniany domek, a z komina leci dym... Wokół obejścia
chodzi
anioł i diabeł
i... przekomarzają się, kto wygra...
Niedługo
potem
spokojne życie
gospodarza i
jego ukochanych przyjaciół, kogucika, świnki i myszki, mąci
charakterny
domokrążca, który skupuje i sprzedaje różne
przedmioty.
Dzisiejszy
przedstawiciel handlowy. Pojawia się niespodziewanie, nieproszony.
Tajemniczy i
mefistofeliczny. Potrafi podejść, namówić, doskonale wie,
czego
człowiek
pragnie. Diabeł we własnej postaci. Trzy razy mami gospodarza
przedmiotami, o
których ten "zawsze marzył". W zamian żąda kolejno każdego
ze
zwierząt, skoro gospodarz nie ma czym zapłacić.
Człowiek,
jak to
człowiek, ma
słabość do świecidełek. Z żalem, ale pod namową handlarza, rozstaje się
z
pierwszym i niczego się nie ucząc, z następnymi zwierzętami. Kogucik ma
wartość
nożyka, myszka jest cenna jak fajka, a świnkę poświęca za tabakierkę.
Zostaje
sam. Mój czteroletni syn, patrząc z przejęciem, jak odchodzi
ostatnie ze
zwierząt, szepnął: "Mamusiu, ten pan ma już chyba za dużo rzeczy..."
Miał dużo rzeczy, ale nie miał już przyjaciół...
Otoczony
pięknymi
przedmiotami, gospodarz stracił swoje dotychczasowe życie, przepełnione
rozmowami, śmiechem i miłością. Struga nowym nożykiem podobizny
utraconych
przyjaciół. Ale to tylko drewno. Wciąż jest sam. Zaczyna
rozumieć swój błąd,
żałuje. Już nie chce nowych rzeczy, tęskni za zwierzakami.
Domokrążca
nie
pozostawia jednak złudzeń. Tego nie da się już naprawić, nie da się
wrócić
czasu. Jego ulubieńcy mają teraz innego właściciela i są gdzieś w
świecie.
Zrozpaczony gospodarz traci sens życia, włóczy się samotnie
po
lesie. Znajduje
śmierć. Śmierć nie może uwierzyć, że potrafił zamienić swoich
przyjaciół na
kilka zwykłych przedmiotów. Każe mu odszukać kogucika,
myszkę i
świnkę.
Gospodarz wyrusza do miasta i natrafia na teatrzyk zwierząt. Domyśla
się, że
mogą to być jego przyjaciele. Chce obejrzeć widowisko i przekonać się,
ale nie
ma pieniędzy na bilet. Właścicielce teatrzyku oddaje więc swoje trzy
cenne
przedmioty, które zdobył w zamian za troje
przyjaciół. Na
szczęście zwierzęcy
aktorzy okazują się jego pupilami, a ich nowa właścicielka
dobrodusznie, jak na
prawdziwego anioła przystało, pozwala mu zabrać przyjaciół z
powrotem do domu.
Anioł tryumfuje. Człowiek zrezygnował z posiadania dla
przyjaciół.
Ze
spektaklu
wychodzi się z przeświadczeniem, że przyjaźń nie tylko należy
pielęgnować, ale
stawiać wysoko ponad wartościami dzisiejszego konsumpcyjnego świata.
Przedstawienie dopracowane w najdrobniejszym szczególe,
symboliczne,
ponadczasowe. Anioł, właściciel zwierzęcego teatrzyku tuli do serca,
diabeł
skryty pod płaszczem handlarza, namawia do złego, aktorzy grający
zwierzęta,
stali się tymi zwierzętami, a gospodarz urodził się gospodarzem.
Brawo!»
"Przyjaźń
to
szczęście"
Zuzanna TalarSulowska
www.aict.art.pl/15.11 Link
do
źródła
25-11-2009
ZAWSZE JEST PORA NA MIŁOŚĆ Rozmowa
z
Izabelą Degórską, szczecińską dziennikarką i pisarką
- Jaka
książka leży na twojej szafce nocnej?
-
Teraz?
Jane Austen.
- Jej
książki miewają działanie terapeutyczne. Chciałabyś, by twoja powieść -
„Najwyższa pora na miłość", stała się niejako terapią dla
czytelniczek,
przynajmniej niektórych?
-
Terapią? Dlaczego?!
- Jedna
z bohaterek wychodzi na prostą po trudnym przeżyciu. Może się więc
zdarzyć, że
pani Iksińska, po przeczytaniu twojej książki, może potraktować ją jako
impuls
do tego, by może też coś zrobić ze swoim życiem.
-
Kiedy
ma się ponury nastrój, to chyba każda tego rodzaju książka
spełnia rolę
terapeutyczną. Moim celem było napisanie czegoś sympatycznego, z
poczuciem
humoru i mam nadzieję, że udało mi się zrealizować to zamierzenie.
- Bohaterkami
twojej książki są trzy kobiety w różnych grupach wiekowych,
ale
postacią
centralną pozostaje trzydziestoparoletnia Ania. Mająca z tobą trochę
wspólnego...
-
Przyznaję, że najłatwiej było mi zrobić z Ani dziennikarkę telewizyjną.
Chociaż
znam różne środowiska. Ale stwierdziłam, że na początek
spróbuję czegoś co znam
najlepiej.
- Kiedy
jest najwyższa pora na miłość?
-
Zawsze!
W każdym momencie życia można się zakochać. Nie mają na to monopolu
tylko młode
kobiety. Choć istnieje taki stereotyp.
- No
właśnie, więc upieram się przy swoim, że twoja książka może mieć
działanie
terapeutyczne. Choćby dla tych, którzy poddają się
stereotypom... Zdradź, czy
wydawnictwo już upomina się o dalszą część losów twoich
bohaterek?
- Na
razie moja książka to „świeżynka", więc wydawnictwo czeka na
to,
jakie
będzie nią zainteresowanie. Ja też jestem tego ciekawa. Mnie podobają
się takie
cykle powieściowe, gdy w kolejnej książce głównymi
bohaterami
stają się postaci
z drugiego albo trzeciego planu pierwszej powieści. Zatem kto wie...
- Akcja
twojej powieści toczy się głównie w Szczecinie. Na naszej
szczecińskiej „wsi z
tramwajami" każda kontrowersyjna informacja roznosi się lotem
błyskawicy.
Tymczasem ty w swojej książce piszesz na przykład o mocno zakrapianym
bankiecie
po premierze w teatrze (bez wskazania, o który dokładnie
chodzi), na którym
dyrektor teatru ląduje pijany pod stołem. A reszta towarzystwa plotkuje
o tym,
dlaczego główne role otrzymuje wyłącznie gruba aktorka...Spotkałaś
się już z jakimś odzewem związanym
z tymi właśnie fragmentami książki?
- To
jest
przecież fikcja literacka! A żaden z dyrektorów
szczecińskich
teatrów nigdy się
nie upił. (śmiech) Tak naprawdę nie znam dobrze szczecińskiego
środowiska
teatralnego, przynajmniej tego „dla dorosłych", umownie tak
to
nazywając.
Chyba lepiej poznałam środowiska teatralne z innych miast. Przyznaję,
że bywają
sytuacje, gdy artyści w pewnym momencie czują się dość swobodnie...
- W
książce pojawia się motyw gejowskiego klubu „TO TU"...
-
Byłam w
nim kiedyś szukając nowych tematów do reportaży i
rozmawiałam ze
szczecińskim(ą) dragqueen. Tyle mogę zdradzić.
- Przyznam
ci się do czegoś - czytając twoją książkę, przez moment przeszło mi
przez myśl,
że nie lubisz środowiska teatralnego...
-
Ależ
bardzo lubię! To ludzie mający nieco inne podejście do życia niż
przeciętny
Kowalski, wspaniałe poczucie humoru i silne osobowości, choć czasem
bywają
kontrowersyjni. Miło jest z takimi osobami porozmawiać. I poczuć się
dość
swobodnie.
- Ze
środowiska teatralnego pochodzi bohater twojej powieści, dość
egocentryczny
aktor - Krzysiu Strączek. Chyba fajnie „budowało" się tę
postać,
prawda?
- To
moja
ulubiona postać, powstała ze złożenia dwóch autentycznych
charakterków.
Świetnie się bawiłam tworząc Strączka. Nie jest on pozytywną postacią,
ale za
to krwistą i rzeczywistą. Mnie podoba się też pani Wafelek. Pewien
mój znajomy
producent telewizyjny, zajmujący się serialami, powiedział mi:
„Takie dziewuchy
są tutaj i kręcą wokół gwiazd.” Skąd o tym
wiedziałam? Nie
wiedziałam,
przypadkiem udało mi się trafić w sedno.
- Kto
był pierwszym recenzentem twojej powieści?
-
Moim
pierwszym czytelnikiem zawsze jest mój mąż. I tak też było w
przypadku
„Najwyższej pory na miłość. Do jego oceny tak podeszłam: jak
mu
się nie
spodoba, to dlatego, że jest facetem. I co on tam może wiedzieć o
kobiecych
drgnieniach duszy. (śmiech). Ale powieść została przyjęta z aprobatą.
Jeszcze w
trakcie pisania mąż mobilizował mnie do pracy, choć również
usłyszałam od niego
różne uwagi. Co nie znaczy, że każdą z nich brałam od razu
pod
lupę i
natychmiast wprowadzałam zmiany.
- Zdradź
w jakich warunkach najlepiej ci się pisze?
-
Przy
„Najwyższej porze na miłość" wstawałam rano, by pisać, choć
wcale
nie
jestem rannym ptaszkiem. Ale wtedy dzieci wychodziły do szkoły, a mąż
często
jeszcze spał. Miałam zatem „przestrzeń spokoju" tylko dla
siebie.
Łatwo
mnie bowiem rozproszyć. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią
odrywać się na
chwilę od pracy, wracać, robić coś pomiędzy.
- Od
roku nie pracujesz czynnie jako dziennikarz telewizyjny. Czy to
całkowite
pożegnanie z tym zawodem?
-
Nie
mogę takich rzeczy w ogóle założyć. Nie wiem, jak dalej
ułoży
się moje życie.
Mam taką możliwość, że przez ostatni rok piszę na zamówienie
i
dzięki temu
mogłam sobie zrobić przerwę od dziennikarstwa. Ale to jest taki fajny
zawód, że
chce się do niego wracać.
- Książkę
„Najwyższa pora na miłość" też pisałaś na
zamówienie?
-
Nie,
napisałam ją i szukałam wydawcy.
- Który
dzień bardziej świętowałaś - ten, w którym podpisałaś umowę
z
wydawcą czy dzień
pojawienia się powieści w księgarniach?
-
Kiedy
dostałam maila z wydawnictwa, to przeczytałam go na opak: że nie są
zainteresowani wydaniem książki. Takie miałem bowiem podejście, po
braku
reakcji pierwszego wydawnictwa. Najbardziej ucieszyło mnie więc chyba
to
zaskoczenie. „Najwyższa pora na miłość" nie jest moją
pierwszą
książką,
którą trzymałam w rękach. Przy pierwszej to dopiero były
emocje.
Chodziłam z
nią, oglądałam ze wszystkich stron i nie mogłam się nacieszyć.
- Czy
nastąpi taki etap w twoim życiu, kiedy wystąpisz ze swoimi utworami na
scenie?
Bo przecież piszesz również piosenki.
- To
na
pewno nie nastąpi. Nie jestem zwierzęciem scenicznym. Wystąpiłam kiedyś
na
konkursie SMAK w Myśliborzu. Ale może zrobiłam to zbyt
późno, bo
miałam wtedy
koło trzydziestki. Szukałam przez wiele lat profesjonalnego wykonawcy
moich
piosenek, ale nie znalazłam. Szkoda, bo to chyba fajne utwory.
- Może
po tym wywiadzie zgłosi się jakiś wykonawca... Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Monika GAPIŃSKA Kurier
Szczeciński, 14. maja 2008 r.
Dodano
29. marca 2008 roku
Ze
strony Dzierżoniowskiego Ośrodka Kultury o BAJCE
O SZCZĘŚCIU
w wykonaniu TEATRU
KRAM:
„Aktorzy
Wrocławskiego Teatru Lalek – Anna Kramarczyk i Krzysztof
Grębski
przygotowali
dla najmłodszej widowni kolejne przedstawienie. Jest to „Bajka o
szczęściu”
Izabeli Degórskiej do muzyki Kaczmarka – to
prosta,
atrakcyjna i zrozumiała dla
wszystkich dzieci opowieść o przyjaźni, która jest wartością
szczególnie ważną
w życiu. Poprzez perypetie staruszka i jego zwierząt autorzy w
przystępny
sposób, bez natrętnego dydaktyzmu, pokazują czym
może być
prawdziwe
szczęście. Dzieci widzą, że złudną i krótkotrwała radość
przynosi posiadanie
„rzeczy”, choćby były niezwykle atrakcyjne.
Bezcenna jest
natomiast życzliwość,
obecność i pomoc innych – przyjaciół.
Pointa
spektaklu znakomicie wpisuje się w krytykę współczesnego
konsumcjonizmu, z
którym najmłodsi spotykają się już we wczesnym dzieciństwie.
„Bajka o
szczęściu” pomaga wychowywać dzieci dla świata wartości,
uwrażliwiając na
drugiego człowieka i jego potrzeby.Realizatorzy
spektaklu snują
liryczną
opowieść w
znajomej widzom scenerii. Również realistyczne są lalki:
postaci
zwierząt
barwne, duże, przypominające dziecięce
„przytulanki”. Akcji
towarzyszą
rytmiczne choć jednocześnie nastrojowe piosenki wyzwalające pozytywne
emocje i
prowokujące dzieci do spontanicznych reakcji.
Scenografia
prosta,
funkcjonalna,
stwarzająca najmłodszym szanse na uruchomienie własnej wyobraźni.
Kiedy
na scenie „króluje szczęście” wtedy
rekwizytów i postaci jest dużo, lecz kiedy
główny bohater pozostaje ze swoimi zmartwieniami sam, wtedy
pusta scena
potęguje jego samotność. Proste, czytelne dla dzieci rozwiązania
sceniczne oraz
piękna, żywa animacja lalką umiejętnie budują napięcie i angażują
widownie.
Przedstawienie
trwa 40 minut, po jego zakończeniu aktorzy wychodząc do publiczności
pomagają
„odczarować” świat bajki i powrócić
radośnie do
rzeczywistości.”
"HUMBA, BUMBA, BANG!"
pod skrzydłami teatru SKRZYDŁA.
Dnia
28 listopada 2007 roku. w Monieckim
Ośrodku Kultury
odbyła się uroczysta premiera kolejnego spektaklu naszego teatru pod
tajemniczym tytułem „Humba,
bumba, bang!”.
Zaproszeni goście na czele z Panem
Burmistrzem Zbigniewem Karwowskim dzięki młodym artystom mogli
przenieść się w
świat dżungli. Razem z egzotycznymi zwierzętami - bohaterami
przedstawienia
udali się do Szamana, by przekonać się, że do szczęścia i zdobycia
przyjaciół
nie potrzeba magii, a piękno każdego z nas leży w naszej naturze. Po
spektaklu,
zgodnie z tradycją, wszyscy udali się na poczęstunek przygotowany przez
rodziców (mamy wykazały się nie mniejszym talentem niż ich
pociechy), a
młodzież bawiła się na dyskotece. Wszyscy byli zadowoleni, a
gratulacjom nie
było końc
Dnia
18
stycznia uczniowie klas I-III, a potem IV - VI obejrzeli w Monieckim
Ośrodku
Kultury kolejne przedstawienie Teatru Profilaktycznego SKRZYDŁA pt. „Humba,
bumba, bang!” Wraz
z bohaterami spektaklu widzowie
przenieśli się w tajemniczy
świat dżungli, by przekonać się, że wcale nie trzeba iść do szamana, by
znaleźć
szczęście. Historia Żyrafki Cecylki, Nosorożca Teodora i Kameleona
Leona
pokazała, że piękno tkwi w naszej naturze, a przyjaciel jest na
wyciągnięcie
ręki i wcale nie trzeba się przejmować Małpami, które
"przecież
wszystkim
dokuczają". Przedstawienie było przyjęte z wielką życzliwością i
nagrodzone gromkimi brawami.
Dodano
11. maja
2007 roku
Całe
szczęście
i...
"Bajka
o
szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Maska w Rzeszowie. Pisze Marek
Pękała w Gazecie Codziennej Nowiny.
«Premiera
,Bajki o
szczęściu" w rzeszowskim Teatrze Maska
była udana. Nawet bardzo udana. Co nie znaczy, że w tej beczce miodu,
śmiechu i
refleksji nie ma łyżki dziegciu.
Żył
sobie Dziadek w
chatce ze zwierzątkami. Było im dobrze. Ale
gdy sprzedał Myszkę za hebanową fajkę... I tak za "cuda" tego świata
pozbył się wszystkich przyjaciół. Został sam. Ruchome
konstrukcje scenografii i
ich cienie na podświetlonym horyzoncie kapitalnie pokazały zagubienie
staruszka, który wyruszył na poszukiwanie utraconych
przyjaciół. I spotkał...
Śmierć. Trzeba przyznać, że w teatrze dla małych dzieci to pomysł wręcz
rewolucyjny. I, według mnie, bardzo udany. Tak, śmierć nie powinna być
dla
naszych maluszków tabu. Jej personifikacja, choć oparta na
ludowym
pierwowzorze, nawet na mnie, wapniaku, zrobiła wrażenie.
Niekonsekwencje
Dziadek
odnalazł
swoich
przyjaciół w cyrku, gdzie zostali
sprzedani. Pokazanie ich występów poprzez teatr cieni to
dobry
pomysł. Wydobył
smutek zniewolonych zwierząt. Ale w radosnej chwili, gdy Klaun oddaje
je
Dziadkowi, powinni się wszyscy pokazać przed ekranem! A my nadal
widzieliśmy
tylko ich cienie...
Inna
niekonsekwencja
dotyczy obrazu słońca z horyzontu. Zamiast
namalowanego dziecięcą ręką, pokazywano coraz większą... zieloną
nakrętkę czy
mutrę.
Łatwo
się
zorientować,
że baśń ta została napisana... dzisiaj.
Dowody: groteskowe poczucie humoru bohaterów czy slogany
reklamowe Osiołka.
Przy całym uznaniu dla pomysłu, kompozycji i sprawności tekstu, mam do
niego
kuka pretensji. Jeśli autorka, nie podając, że chodzi o adaptację,
zdecydowała
się na wątpliwe z twórczego punktu widzenia napisanie
klasycznej
baśni, to powinna
być konsekwentna i trzymać się konwencji. Tymczasem w piosenkach
słyszymy o...
pralce, odkurzaczu, a nawet o lutownicy do... cerowania skarpetek. A
już
prawdziwą wodę z mózgu robi autorka naszym milusińskim, gdy
Klaun zapowiada, że
Świnka zagra na cymbałach niczym... Paganini. To już wygląda nie na
żart dla
dzieci, ale z dzieci.
Ryzykowny
jest
moment,
gdy Dziadek chce odkupić swoje zwierzątka
za... medalik. I to Klaun go przed tym uchronił! Mogę ten pomysł
usprawiedliwić
wyłącznie jako wywołanie tematu do rozmowy o wierze. W innych
kontekstach jest
nie do obrony.
Cale
szczęście
W przedstawieniu
na
każdym kroku widać precyzyjną robotę
doświadczonego reżysera. Przejścia z żywego planu na lalkowy i
odwrotnie były
funkcjonalne, podobnie jak muzyka. Dobrze sprawdziły się ruchome
składniki
scenografii i same lalki. Na tle udanych aktorskich kreacji
wyróżnił się skalą
ekspresji Paweł Pawlik, jako Handlarz.»
"Całe szczęście
i..."
Marek Pękała
Nowiny Gazeta
Codzienna nr 51/13.03.07
14-03-2007
Dodano
24. lutego 2007 roku
Rzeszów.
Moralitet lalką i cieniem opowiedziany
Teatr Maska pokaże
w sobotę premierową "Bajkę o szczęściu" opartą na tekście Izabeli
Degórskiej. To historia o przyjaźni, lojalności i tęsknocie
niosąca przesłanie
widzom od lat czterech do stu czterech.
«Staruszek
(Bogusław Michałek) i
jego przyjaciele: Myszka (Marta Bury), Kogut (Andrzej Piecuch) i Świnka
(Elżbieta Winiarska), wiodą szczęśliwe życie. Sielankę zaburza
pojawienie się
Handlarza sprzedającego tandetne produkty, który omamia
zafascynowanego nimi
dziadka. Dający się nabrać na tanie chwyty reklamowe bohater wymienia
swoje
zwierzęta na nożyk i tabakierkę. Kiedy zdaje sobie sprawę, jak bardzo
mu ich
brak, jest już za późno, gdyż jego dawni przyjaciele zostają
sprzedani do
cyrku. Staruszek wyrusza więc w świat, by ich odzyskać.
-
Moja postać jest właśnie przykładem na to, że
życie nie polega na tym, żeby mieć jak najwięcej. Szczęście daje nam
coś
zupełnie innego, a co to jest, widzowie zobaczą na scenie -
mówi
Bogusław
Michałek.
Historia
opowiedziana jest w bardzo atrakcyjny
dla dzieci sposób. Idealnie współgra z nimi
ciekawa
muzyka (Agim Dżeljilji)
oraz scenografia (Irena Mareekova). - Sceny są bardzo wymowne,
przemawiają do
wyobraźni dziecka. Jednocześnie zależało nam na tym, aby tak trudny
temat ubrać
w interesującą formę sceniczną, by nie było problemu z odbiorem -
mówi reżyser
Ewa Giedrojć, pedagog PWST we Wrocławiu na wydziale lalkarskim. I choć
spektakl
został przygotowany z myślą o najmłodszych widzach, zdaniem pani
reżyser
płynący z niego morał wywoła refleksję także u dorosłych.»
"Moralitet
lalką i
cieniem opowiedziany"
lucy
Gazeta
Wyborcza - Rzeszów nr 47
24-02-2007
Dodano 28.
grudnia 2006 roku
Lalkowe
szczęście
„Nie
sprzedawaj tego co nie jest na sprzedaż, zgubione szczęście trudno
znaleźć jest”. To proste stwierdzenie, to motto i
jednocześnie
fragment piosenki z najnowszej premiery Teatru Lalki i Aktora w
Wałbrzychu - „Bajki o szczęściu” Izabeli
Degórskiej.
Autorka,
pisarka i dziennikarka, postanowiła
spróbować swoich sił w konkursie na sztukę dla dzieci i
młodzieży w Poznaniu. Choć był to jej debiut w tej dziedzinie
literatury, od razu zwróciła na siebie uwagę jury.
Dostała
wyróżnienie, a wkrótce potem bajką zainteresował
się
szczeciński Teatr Pleciuga. Teraz, ku radości małej widowni,
trafił też do Wałbrzycha. Historyjkę o Staruszku, Kogucie, Śwince i
Myszce z przyjemnością oglądali bardzo mali widzowie, ale i starsze
dzieci z pewnością nie będą się na tym spektaklu nudzić. Oto Staruszek,
żyjący sobie spokojnie na skraju lasu z Kogutem, Świnką i Myszką, daje
się zwieść wędrownemu handlarzowi. Oddaje swoje ukochane zwierzątka za
kilka marnych rzeczy: scyzoryk, fajkę i zegarek. Dopiero wtedy
spostrzega, jak puste stało się jego życie. Na szczęście bajka nie może
się źle skończyć, więc po wielu perypetiach przyjaciele wracają do
Staruszka, a on już wie, że popełnił błąd. Wobec przesłania sztuki,
uświadamiającego głęboką potrzebę więzi z drugim człowiekiem, nikt nie
może pozostać obojętny. Wałbrzyski spektakl, to żywi aktorzy: Jerzy
Gronowski, Seweryn Mrożkiewicz, Zbigniew Prażmowski, Olga Pęczak, Anna
Golonka i Bożena Oleszkiewicz oraz, jak zwykle, fantastyczne,
sympatyczne lalki. Przedstawienie wyreżyserowała Ewa Giedrojć,
scenografia jest dziełem Ireny Mareczkowej, wpadającą w ucho muzykę
napisał Agim Dżeljilji. A co najważniejsze, dzieci przyjęły
przedstawienie z niekłamanym entuzjazmem.
Szela
źródło:
http://www.30minut.pl/index.php?id=317
Dodano
7. grudnia 2006 roku
CZYM JEST SZCZĘŚCIE?
"Bajka
o
szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Lalki i Aktora w Wałbrzychu.
Pisze Anna Jurczyk w Tygodniku Wałbrzyskim.
«Dla
dzieci nie ma zbyt trudnych
pytań czy treści. Pod warunkiem, że przekaże się je w umiejętny
sposób. Widać
to w sposobie wystawienia "Bajki o szczęściu" autorstwa Izabeli
Degórskiej. Przedstawienie to, które wygrało
konkurs na
sztukę teatralną, jest
współczesną bajką opowiadającą historię przyjaźni Dziadka i
jego
zwierzątek.
Dziadek niestety daje się omamić demonicznemu Handlarzowi,
któremu po kolei
sprzedaje swoich przyjaciół za mało wartościowe przedmioty.
Dopiero kiedy
zostaje sam, zaczyna rozumieć, jak źle postąpił. Z jego zmieniającymi
się
uczuciami znakomicie współgra nastrojowa muzyka Agima
Dżeljilji
oraz znakomita
scenografia autorstwa Ireny Mareckovej z czeskiego teatru Drak,
która
zaprojektowała maski, kostiumy i lalki. Kiedy wszyscy są razem, lalki
są małe,
a tło scenerii jasne, wiosenne (obraz szczęścia w małym świecie). Gdy
zjawia
się Handlarz, lalki są większe, barwy tła powoli gasną,
odzwierciedlając
przemijające pory roku i gasnącą radość życia Dziadka (nieszczęście w
wielkim
świecie). Wszystko dobrze się jednak kończy i Dziadek odnajduje swoje
zwierzątka w cyrku (ciekawy teatr cieni), a dobry, anielski Klaun
oddaje mu
przyjaciół.
Uwagę
zwraca zastosowana po raz pierwszy w
wałbrzyskim TLiA animacja komputerowa - słońce zamieniające się w
Myszkę,
Koguta i Świnkę oraz tęcza. "Bajka o szczęściu" jest doskonałą okazją
do porozmawiania z dziećmi na temat tego, co jest w życiu
najważniejsze.
Zwłaszcza, że są one mniej niż dorośli odporne na oddziałowywanie
wszędobylskich reklam. Sztukę (raczej dla starszych dzieci) wybrała i
wyreżyserowała Ewa Giedrojć, reżyser, aktorka oraz pedagog z PWST z
Wrocławia.
W Wałbrzychu mogliśmy 5 lat temu oglądać w jej reżyserii "Małego
skrzypka".»
"Czym jest
szczęście?" Anna
Jurczyk Tygodnik
Wałbrzyski nr 49/04.12 06-12-200
10.
Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia Tarnów,
7 - 14 października 2006
______________________________________________________________________________
Nagrody
Talii
W
Tarnowie
zakończył się
X Festiwal
Komedii "Talia". Przyznano nagrody dla przedstawień konkursowych i
sztuk zgłoszonych do konkursu komediopisarskiego
/.../
W rozpisanym przez tarnowski teatr konkursie pod hasłem "Miłość w
czasach zarazy" jury w składzie Józef Opalski
(przewodniczący),
Anna Burzyńska i Maciej Wojtyszko nie przyznało pierwszej nagrody; dwie
równorzędne drugie nagrody otrzymali Paweł Bitka za sztukę
"S/M"
oraz Izabela Degórska za sztukę "Mąż zmarł, ale już mu
lepiej", trzecią natomiast - Lucyna Mielczarek za tekst "Ciao amore".
Tekst Pawła Bitki został zarekomendowany przez jury do wystawienia na
scenie tarnowskiego teatru.
jota Gazeta Wyborcza
Kraków
17
października 200
6
Dodano
VIII. 2006
Złapane
w sieci:
Częstochowa Gazeta.pl;
http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,3045791.html?skad=rss
Premiera "Bajki o
szczęściu"
2005-12-02
Kiedy
pojawiają się kolejne postaci "Bajki o szczęściu", zwracają uwagę ich
kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują do młodzieżowych subkultur, a
szczególnie rzuca się w oczy kolorowy punk - Kogut (Nikodem
Kasprowicz). Śmierć
(Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w zwiewnych szatach w odcieniach
fioletu.
Kostiumy, podobnie jak uniwersalną scenografię (chata czarodziejsko
zmienia się
w cyrkowy namiot), przygotowała Elżbieta Wernio.
Mądra
opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli
Degórskiej
jest bardzo
smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek
(Andrzej
Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje
Handlarzowi
(demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich
przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę
(sympatycznie
swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa
Śmierć, to
ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści.
Jak
to w bajkach bywa, wszystko kończy się jak najlepiej. Ale mimo
piosenek, tańców,
pastelowych przebrań spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci,
spragnione śmiechu, witają nim sceniczne przewracanki
bohaterów.
Może jednak
przeżycie smutku i opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć
małych widzów,
stając się nauką na dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji,
jak to,
które staje się lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki
sposób jest, kupić sobie
fajną rzecz.
Zgrabne
przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był
częstochowski
instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.
“Dawno,
dawno temu, na skraju olbrzymiego lasu stała niewielka chatka. Mieszkał
w niej
staruszek z prosięciem, kogucikiem i myszką. Dziadek
uwielbiał wygrzewać się na słońcu, prosiaczek taplać w błocie, kogucik
podskakiwać i trzepotać piórkami, a myszka chrobotać. Żyło
im
się całkiem
przyjemnie i bardzo się lubili.
Aż tu pewnego razu przed samotną chatkę zajechał z wielkim hałasem
kolorowy
wózek zaprzężony w osiołka...”
Tym
wózkiem wjechał w ich życie
handlarz starzyzną. Póty tłumaczył i namawiał, aż wreszcie
przekonał Dziadka,
że do pełni szczęścia brakuje mu kilku rzeczy. Ten niewiele myśląc
wymienił
swoich przyjaciół na przedmioty: fajkę, nożyk i tabakierkę.
Wszystkie były
śliczne i błyszczące, ale wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy.
Wręcz
przeciwnie.
Świat,
w którym żyjemy, wkłada wiele
wysiłku w tłumaczenie nam, że bardzo potrzebujemy wciąż nowych
przedmiotów.
Sklepy pełne są jeszcze lepszych wersji tego, co już mamy. Wszystko
oczywiście
jest najwspanialsze i niepowtarzalne, choć powielane w tysiącach sztuk.
Sens
współczesnego życia nie polega na korzystaniu z rzeczy już
posiadanych, tylko
na dążeniu do posiadania następnych.
Dzieciństwo,
które przypadło w udziale
naszym dzieciom, w coraz większym stopniu składa się z reklam -
wylewających
się z dziecięcych gazetek i wciskających się w środek dobranocki. Zanim
uda im
się obejrzeć jakikolwiek film, zostaną poinformowane o kilku innych,
które też
muszą konieczne zobaczyć czyli namówić rodziców
na kupno
kasety (płyty, biletu
do kina – niepotrzebne skreślić ;-), że o całej masie
gadżetów z nimi
związanych nie wspomnę.
“Bajka
o szczęściu” to mały moralitet, uczący
nas, że tego, co naprawdę ważne, nie można kupić za żadne pieniądze.
Dziadkowi
udaje się w końcu odzyskać (nie odkupić !!!) przyjaciół, ale
w
życiu takie
historie rzadko kończą się happy endem.
Ta
książka została wydana przez
wydawnictwo Ezop w pięknej serii “Z zebrą”.
Składają się na
nią książki mądre,
pięknie ilustrowane (ta - przez Aleksandrę Kucharską –
Cybuch) i
niezwykle
starannie wydane – wszystkie z przyjemnością czytałam moim
córkom.
“Bajka
o szczęściu” stała się również kanwą
przedstawienia w warszawskim teatrze “Baj”. Warto
wybrać
się na nie – jest
spokojne, proste i czytelne w przesłaniu i adresowane (tak jak książka)
do
starszych przedszkolaków.
Izabela
Degórska “Bajka o szczęściu”, il.
A. Kucharska – Cybuch, wyd. Ezop Warszawa 2003
wtorek,
11. kwietnia 2006 , nr 15
(730)
Radlin, Informacje
Młodzi
ale doświadczeni
Bardzo
żywe reakcje młodych widzów wywołał kolejny spektakl
młodzieżowego teatru
„Zwierciadło”, który działa przy MOK-u w
Radlinie. Okazję
obejrzenia tej
inscenizacji miały dzieci z Radlina, ale
zostanie on zaprezentowany również w innych miejscowościach.
Tym razem prowadzony przez
Janusza
Majewskiego teatr przygotował
sztukę Izabeli Degórskiej „Wszystkie smoki o tym
wiedzą”. Przedstawienie miało
charakter kameralny, wzięło w nim udział tylko siedmiu młodych
aktorów, którzy
jednak zaprezentowali bardzo dynamiczną i żywiołową grę. Spektakl
zrobiliśmy bardzo prostymi
środkami, ale porwał on
widownię – mówi reżyser Janusz Majewski. Graliśmy
tylko
połową zespołu, ale
udało się nawiązać bliski kontakt z widownią. Druga część zespołu
przygotowuje
inną sztukę „Aksamitka, córka diabła”
dla widowni
młodzieżowej i dorosłej.
Takie kameralne przedstawienia można robić z wykonawcami,
którzy
mają już pewne
doświadczenie. Zespół dorasta i możemy iść w kierunku trochę
innego reperuaru.
W spektaklu
zadebiutowała 12-letnia
Michalina Włodarczyk, która bardzo
dobrze sobie poradziła na scenie. Wystąpili również Ewa
Worys,
Martyna i Paweł
Czogalikowie, Aldona Wuwer, Żaneta Piątkowska i Ewa Racławska. Muzykę
opracował
Adam Bednorz a kostiumy i scenografię Wiesława Skaba.
(jak)
ROZMOWA
/fragment/
Julia
Wernio
Bajka
o szczęściu w Teatrze im. Mickiewicza
Bajka
Izabeli Degórskiej była w 2001 r. wyróżniona w
XII
Konkursie na Sztukę dla Dzieci i Młodzieży organizowanym przez Centrum
Sztuki Dziecka w Poznaniu i Telewizję Polską SA. W Częstochowie
reżyseruje ją Julia Wernio, związana dotychczas z Teatrem Witkacego w
Zakopanem czy Teatrem Nowym w Gdyni. Premiera - 3 grudnia, akurat na
mikołaja, bo spektakl jest dla dzieci
/…/
Tadeusz Piersiak: Pani nazwisko wiąże się z teatrem dorosłym. W
Częstochowie jednak realizuje Pani propozycję dla dzieci...
Julia
Wernio, reżyser: Mam sporą tremę, bo to mój debiut bajkowy
(nie
liczę realizacji spektaklu telewizyjnego "Kajtuś Czarodziej").
Nieustannie staram się pamiętać, że najmłodszy widz jest dużym
wyzwaniem. Dzieci są mądre, inteligentne, sprytne, łakną intensywnych
przeżyć. Nie należy ich lekceważyć, oszukiwać, przede wszystkim zaś -
udawać, że to my jesteśmy mądrzejsi.
Do
tej pory "Bajka o szczęściu" miała szczególne powodzenie u
lalkarzy. W Częstochowie jednak nie będzie spektaklem lalkowym. Czy
może wybrała Pani konwencję: aktor z lalką?
-
Będzie to pierwsza realizacja "Bajki..." wyłącznie w żywym planie. Nie
chcę zdradzać wszystkich tajemnic, bo wtedy nie byłoby niespodzianki,
powiem tylko tyle, że odważyliśmy się nasze zwierzątka (a mamy
wśród głównych bohaterów myszkę i
świnkę, koguta i
osła) mocno upersonifikować: zwierzęta mają ludzkie charaktery i
odwrotnie. To opowieść o definicji szczęścia: najważniejsze w życiu
jest to, co zyskamy u ludzi - przyjaźń. To jest to, co nas chroni, o co
należy walczyć i czego - broń Boże - nie wolno zamieniać na rzeczy.
Bajka
Izabeli Degórskiej z jednej strony ma proste przesłanie, z
drugiej - okrutnie aktualne, przekładające się na świat dorosłych, ale
i dzieci. Myślę,
że najmłodsze pokolenie, które
wchodzi w naszą
rzeczywistość, mocno komercyjną, jest osaczone przez kolorowy system
reklam. One wpajają mu zasadę: mieć, mieć i jeszcze raz mieć. Mamią.
Zachęcają, by gonić za promocją i ofertami, zdobyć coś, co jest martwe,
co się rozpadnie - przedmiot. Podczas spektaklu dzieci będą miały
szansę przeżyć to, a nie tylko być dydaktycznie skarcone.
Zaczynała
Pani karierę z Andrzejem Dziukiem w Teatrze Witkacego, więc jest w Pani
pociąg do eksperymentu. Uwidoczni się on w tej bajce?
-
Trudno mówić o eksperymencie. Staraliśmy się, żeby z jednej
strony jak najlepiej opowiedzieć samą fabułę, a z drugiej - zaczarować
ten świat. Po co? Żeby dzieci śmiały się i bały. Żeby uzyskać z nimi
bliski kontakt. Żeby przebić tę czwartą ścianę - między sceną a
widownią. Jest to otwarta formuła teatralna (mamy np. dużo piosenek),
ale nie dochodzi do jakichś rewolucji.
Kogo
zobaczymy w obsadzie?
-
W głównej roli mamy Andrzeja Iwińskiego; gra Staruszka, a w
naszej pracy był jakąś taką ostoją. Obok niego zobaczymy Ewę i Michała
Kulów, Waldka Kopcia, Nikodema Kasprowicza, Iwonę Chołuj i
Roberta Rutkowskiego. Moim asystentem był Antoni Rot. Pracowaliśmy w
fantastycznej atmosferze, krótko i intensywnie. Zawsze kiedy
wchodzi się w nowy teatr, człowiek ma tremę, natomiast tutaj było
świetnie: zespół z dużą chęcią do roboty i szaloną
wyobraźnią.
Spotkanie z teatrem częstochowskim jest dla mnie przemiłym
doświadczeniem.
tp
Gazeta
Wyborcza Częstochowa
3
grudnia 2005
Premiera
"Bajki o szczęściu"
2005-12-02
Kiedy
pojawiają się
kolejne postaci "Bajki o
szczęściu", zwracają uwagę ich kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują
do
młodzieżowych subkultur, a szczególnie rzuca się w oczy
kolorowy
punk - Kogut
(Nikodem Kasprowicz). Śmierć (Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w
zwiewnych
szatach w odcieniach fioletu. Kostiumy, podobnie jak uniwersalną
scenografię
(chata czarodziejsko zmienia się w cyrkowy namiot), przygotowała
Elżbieta Wernio.
Mądra opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli
Degórskiej jest bardzo
smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek
(Andrzej
Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje
Handlarzowi
(demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich
przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę
(sympatycznie
swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa
Śmierć, to
ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści. Jak to w bajkach bywa,
wszystko
kończy się jak najlepiej. Ale mimo piosenek, tańców,
pastelowych
przebrań
spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci, spragnione śmiechu,
witają
nim sceniczne przewracanki bohaterów. Może jednak przeżycie
smutku i
opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć małych
widzów,
stając się nauką na
dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji, jak to,
które
staje się
lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki sposób jest, kupić sobie
fajną rzecz.
Zgrabne
przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był
częstochowski instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.
«Lilith
jest uzależniona od telewizji i zakupów, a Tej i Temu
urodził
się perłowy osioł - w czwartek podczas Tygodnia Sztuk Odważnych
zaprezentowano kolejne dwa scenariusze
Rubi
to telewizor. Telewizor szczególny. Swoich widzów
wprowadza w świat szklanego ekranu, ale nie za darmo. W zamian oczekuje
"tylko" całkowitej uległości. Lilith kocha Rubiego, z czułością
głaszcze jego obudowę, spełnia wszystkie jego zachcianki. Za kolejny
kanał z serialami i nowego pilota oddaje krew, szpik i włosy. Nie
wyobraża sobie życia "bez laguny, hacjendy i doskonałego ciała" - jak w
filmie. Rubi co rano wita kobietę słowami "Kupuj, kupuj, kupuj". Ona
klęka i modli się. - "... jako w eterze tak i na ziemi, serialu daj nam
powszedniego".
Pewnego
dnia jednak Rubi się psuje, a kobieta poznaje elektronika Adama,
który przy pomocy gigantycznego śrubokręta
próbuje
naprawić usterkę. To początek końca zakurzonego, telewizyjnego życia
Lilith. Kobieta poznaje najpierw smak prawdziwej kawy, potem życie poza
szklanym ekranem. Odkrywa w swoim mieszkaniu okna, za
którymi
jak sądzi, jest plan filmowy. Czuje na twarzy powiew świeżego
powietrza, zapach roślin. Zakochuje się w Adamie, razem
próbują
ułożyć sobie "prawdziwe" życie z kanapą, stołem i dwoma krzesłami. Bez
Rubiego. Nie udaje im się. Odrzucony Rubi, żądny ofiary jak guru sekty,
chce wrócić do życia kobiety z "płaską dupą od siedzenia".
Mami
nowymi serialami, sensacyjnymi tokszołami - "jak w filmie".
Sztuka
Izabeli Degórskiej, dziennikarki telewizyjnej i radiowej
opowiada o życiu w rzeczywistości szklanego ekranu, pokrytej kurzem,
duszącej. Dającej iluzję czegoś lepszego niż życie w realu. Dla wielu z
nas telewizor to przyjaciel. A może to tylko złodziej czasu? »
F
E S T I W A L O W A
wydawana
przez młodzież radomskich szkół średnich gazeta teatralna
IV
TYDZIEŃ SZTUK ODWAŻNYCH
festiwal.nowej.dramaturgii
Radom
7-10 grudnia 2004 r.
DWIE
RECENZJE
JEDNEJ SZTUKI
Izabela
Degórska zawsze pisze swoje sztuki w dwóch
wersjach.
Pierwszą nazywa sceniczną, drugą - reżyserską. Najpierw wyposaża
utwór w bardzo dużą ilością wskazówek dotyczących
realizacji, a potem pozostawia tylko te partie didaskaliów i
dialogów, które uznaje za niezbędne.
„Dopiero, gdy
usłyszałam czytających aktorów, zdałam sobie sprawę, że
przesłałam na konkurs nie tę wersję” usłyszeliśmy w foyer po
czytaniach. Czy to dobrze, czy źle dla efektu końcowego? Opinie były
różne.
Wysłuchaliśmy
historii trójkąta miłosnego, którego elementami
są: on,
ona i - co zaskakujące - telewizor. Stary, zabytkowy odbiornik marki
Rubin, pieszczotliwie nazywany przez bohaterkę: Rubi. „Bo on
nie
lubi jak się mówi o nim - telewizor”. Zakochana w
telewizorze kobieta jest przez niego cynicznie wykorzystywana.
Modli
się do niego: „panie nasz, któryś jest w studio,
święć się
imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w
eterze tak i na ziemi. Serialu naszego powszedniego daj nam
dzisiaj...”. Wyznanie kończy słowem
„abonament”
zamiast „amen”.
Podniesienie
mediów do rangi boga niesie za sobą całkowite
podporządkowanie
się im. W tym związku kobieta poświęca wszystko - swoje życie prywatne,
swój czas, swoją wolność, za stały kontakt z telewizorem
płacąc
krwią, włosami, szpikiem - to jakby metafora tego, że marnując czas
przed szklanym ekranem, tracimy stopniowo część siebie. Jej życie
zmienia się dopiero, gdy pojawia się Adam.
Kimże
mógł być Adam, jak nie serwisantem RTV? Naprawia wysłużony
telewizor kobiecie, która nawet nie pamięta swojego imienia.
Dopiero potem wszystkowiedzący Rubi przypomina je. Lilith, do tej pory
zamknięta przed światem jak małż, zaczyna go poznawać. Odkrywa okno,
kwiaty, nawet ptaki. Wszystko kwituje stwierdzeniem: „tak jak
w
filmach”. Ciągle jednak przypomina swoje lęki przed wszelkim
kontaktem z drugim człowiekiem: „ludzie nie powinni się
całować,
dotykać, bo to niehigieniczne!”, „nie rozmawia
nigdy”, boi się ujawnić swoje imię, bo to już staje się
zobowiązujące.
Adam
też się zmienia. Uświadamia sobie, że jest samotny. Nie wierzy w
miłość, ważne są dla niego tylko przyjaźń i sex. Spotyka się z ludźmi,
ale tylko, gdy coś im się zepsuje. Myśli schematycznie, patrzy na
Lilith i widzi kobietę a nie człowieka, mówi”
czasem mnie
przerażasz - ty myślisz!”. I jakby dość było
problemów
między tych dwojgiem, to do gry wraca jak nachalny, zazdrosny kochanek
- telewizor Rubin. Przyjmuje ludzką postać wyskakującą nagle z pudła
aparatu i stara się rozdzielić parę. Lilth, uciekając przed nim,
wyprowadza się na dach. Obserwuje z zachwytem otaczający ją świat,
popadając z jednej skrajności w drugą. Jakby nie była myślącą swobodną
osobą ludzką, tylko personifikacją zachwytu, z utęsknieniem szukającego
swego bożka. Przy konfrontacji swego nowego życia ze starym - gdy Adam
przynosi mały telewizorek na dach - umiera, spadając z wieżowca z panem
swojego przekleństwa.
Kończy
się smutno i tragicznie, ale bywało przecież zabawnie,
szczególnie trafione, pomysłowe i nowatorskie są
porównania - telewizora do boga, świata do planu
zdjęciowego,
okna do najwyższej formy telewizji (bo to przecież ekran z klimatyzacją
i trójwymiarem). Celne stwierdzenia wypowiadane przez
postacie,
pozostają w pamięci i często skłaniają do refleksji: „W
naszych
czasach nawet cud jest tylko kwestią kredytu” na początku
sztuki
mówi Lilith. Według Rubiego: „Życie bez telewizji
to
trwanie na jednym kanale”.
Czy
w istocie?
DOROTA
MIŁOŚĆ,
MEDIA I INNE
Czy
w literaturze może być tylko jedna interpretacja?
Nie
ma znaczenia, kiedy toczy się akcja sztuki. Izabeli
Degórskiej
„Rubi”. Pojawiające się zdobycze cywilizacji są
jedynie
rekwizytami, które mają przenieść widza w świat iluzji,
uśpić
jego czujność i nadać dziełu wielowymiarowości. W pierwszym oglądzie
wydaje się, że jest to tekst o uzależnieniu od mediów i
wyobcowaniu z życia. Czy tylko? Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem,
że bez względu na epokę człowiek jest zawsze uwikłany w jakieś
zależności, zawsze jest od kogoś lub od czegoś zależny. Przeżywa
zauroczenie, miłość, rozczarowanie.
Bo
to tak naprawdę tekst o miłości. I to z udziałem jakich postaci! Adam
spotyka Lilith, potem odchodzi do Ewy. Kieruje nimi jakaś Baska Istota
- Rubi, a wszystko dzieje się w świecie luksusu, czyli w Raju. Jednym
słowem - archetypowe postacie rodem z Biblii w świecie nowoczesnej
cywilizacji.
Dla
zrozumienia znaczenia przedstawionej historii należy je przypomnieć:
pierwszy człowiek (Adam), jego demoniczna pierwsza partnerka (Lilith),
będąca wzorem kobiety butnej, która nie chcąc podporządkować
się
woli męża ucieka z Raju i przyjmuje swoją sławną rolę porywaczki dzieci
i matki demonów, i wreszcie pramatka ludzkości (Ewa - do
niej po
odejściu Lilith kieruje bohatera Rubi), która mniej sobie
rości
praw, ponieważ została stworzona z Adama.
W
jabłkowym ogrodzie czy w supernowoczenym apartamencie, miliony lat
przed nami i miliony po nas - to nie ma znaczenia, bo świat w gruncie
rzeczy zawsze będzie taki sam.
Chciałam
polecić wszystkim tę serię, bo
stanowi rzadki obecnie przykład pięknych i starannie wydanych książek
dla
dzieci. Znakomite teksty świetnych autorów :"Sen,
który odszedł" chyba Anny Onichimowskiej (nie mogę
sprawdzić, bo
pożyczyłyśmy znajomym), "Zielonego wędrowca" i "Moje, nie
moje" Liliany Bardijewskiej, "Bajkę o szczęściu" Izabeli
Degórskiej.Do tych
przepięknych
tekstów dochodzą ilustracje takich autorów jak
Krystyna
Lipka- Sztarbałło czy
Adam Kiljan. Śliczne, poetyckie a nie popłuczyny po Disneyu.Na
końcu zawsze jest też strona z autografem i osobistym
komentarzem autora i ilustratora i na dodatek ZAKŁADKA do każdej
książki z fragmentem
ilustracji. Sztywne okładki, porządne szycie - znakomite książki dla
przedszkolaków.
A "Bajka o
szczęściu" stała się
kanwą przedstawienia w warszawskim teatrze Baj. Znakomite
przedstawienie dla
przedszkolaków o tym, ze posiadanie rzeczy nie daje
szczęścia.
Bardzo ładne
"wizualnie" łączy sympatyczne kukiełki z "żywym planem"
czyli aktorami. Wybierzcie się po wakacjach, bo teraz już nie będą
grać.
P.S.Do
niewątpliwych plusów tych książek zalicza tez sie cena - w
Merlinie 22 zł za "Bajkę o szczęściu", "Sen który odszedł"
jeszcze mniej. Minusów nie znajduję.
Wysłany:
Pią Sie 20, 2004 8:29 pm
Źródło:
posty w Internecie
Teatry
teraz mają wakacje, ale jak już będą grały, to polecam "Jasia i
Małgosię" w Lalce i "Bajkę o szczęściu" w Baju. Oba przedstawienia
sprawdzone na mojej Julce - spokojne i zrozumiałe dla dziecka.
"Bajka
o szczęściu" jest adaptacją książki Izabeli Degórskiej
wydanej
przez Ezop w serii "z zebrą". Można przeczytać z dzieckiem przed
pójściem do teatru - wtedy odbiór będzie
łatwiejszy.
_________________
Agnieszka,
mama Ani (03.93), Zosi (06.96) i Julki (01.2000)
inscenizacja
i reżyseria: Janusz Ryl-Krystianowski
Recenzja
z "Bajki o szczęściu" w Baju
"Bajka
o szczęściu" w inscenizacji Janusza Ryl-Krystianowskiego na deskach
teatru Baj to spektakl dla pięciolatków o najbardziej
"dorosłej"
problematyce - mieć czy być.
Izabela
Degórska napisała utrzymaną w klimacie baśni braci Grimm
mroczną
bajkę o biedaku, który oddaje wędrownemu handlarzowi swoich
czworonożnych przyjaciół w zamian za wymarzone skarby -
fajkę,
kozik i tabakierę. Trawiony tęsknotą i wyrzutami sumienia wyruszy potem
na ich poszukiwanie, a drogę do objazdowego cyrku, gdzie odzyska swoje
zwierzęta, wskaże mu Śmierć.
Janusz
Ryl-Krystianowski umieścił tę opowieść gdzieś między niebem a piekłem,
przydając Handlarzowi cech mefistofelicznych, zaś właścicielowi cyrku -
anielskich. Wzorem "Fausta" gra między Aniołem i Diabłem rozpoczyna się
tu w pierwszej scenie - zakładem siły wyższej i niższej o duszę
biedaka. Kusiciel zjawi się nieproszony, żeby odebrać mu jedyne
szczęście, jakie posiada - jego zwierzęta. Anioła biedak będzie musiał
odszukać sam i znajdzie go pod postacią cyrkowego Klauna. Dzięki temu
zabiegowi inscenizacyjnemu powstał szczególny, bo adresowany
do
najmłodszych, moralitet - przejmujący w swej goryczy, lecz zarazem
podszyty delikatnym humorem i rozjaśniony iskierką nadziei. Wygra
ostatecznie człowiek!
Scenę
Baja zamienioną przez Jacka Zagajewskiego w zielony pagórek,
zwieńczony filigranową drewnianą chatką, zaludniają kukiełki - to
mniejsze, to większe, to znów przeobrażające się w
aktorów.
Taka
zabawa perspektywą - od minilalek na
szczycie
pagórka po żywoplanowe postaci na proscenium - jest jednym
ze
źródeł humoru tego spektaklu zbudowanego z precyzją
szwajcarskiego zegarka. Rytm wyznacza tu muzyka Roberta Łuczaka
oscylująca między demonizmem w chwilach pojawiania się Handlarza a
liryzmem oddającym tęsknotę osieroconego Gospodarza.
Na
uwagę zasługują te właśnie dwie role młodych aktorów Baja -
Piotra Michalskiego i Andrzeja Bociana - dwa emocjonalne bieguny:
diaboliczny kusiciel i poczciwy kmieć. Doskonale partneruje im reszta
zespołu, który precyzję śpiewu szlifował u Teresy
Ostaszewskiej,
zaś precyzję ruchu scenicznego - pod okiem Anety Płuszki.
Mądra,
gorzka zarazem i pogodna "Bajka o szczęściu" Izabeli
Degórskiej
miała swoją prapremierę w Szczecinie, rodzinnym mieście autorki. Do
Warszawy przyjechała z poznańskiego Teatru Animacji, zaś
wkrótce
zobaczą ją widzowie Opola. Niech żyje długo i szczęśliwie!
Teatr
Baj: Izabela Degórska, "Bajka o szczęściu". Inscenizacja:
Janusz
Ryl-Krystianowski. Scenografia: Jacek Zagajewski. Muzyka: Robert
Łuczak.
Liliana
Bardijewska
Gazeta
Wyborcza Warszawa
lutego
2004
Recenzje
i opinie o książce
Źródło:
Internet
Rodzice,
nie dajcie się zwieść!
Wydaje
się, że w książce dla dzieci wystarczą tylko kolorowe ilustracje,
trochę błyskotek na okładce i sukces murowany. Albo wystarczy wydać coś
z sympatycznym (choć już nudnym) Kubusiem Puchatkiem, postawić w Empiku
półkę z napisem "Przystanek dobrej książki", a dzieci będą
lgnęły jak pszczoły do miodu...
Smutna
to prawda, ale prawda. A rodzice po prostu to kupują wierząc, że
książka musi być dobra, skoro wszędzie jej pełno... Nie chcę szkalować
żadnego wydawnictwa, ale świadomi rodzice pewnie już wiedzą, o jakie
chodzi. No i świadomi rodzice powinni takie półki omijać - i
pogrzebać w jakimś zakurzonym kątku, a na pewno znajdą o wiele
wartościowsze pozycje.
Na
przykład taka "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej, wydana
przez Wydawnictwo Ezop. Twarda okładka, piękne ilustracje pani
Aleksandry Kucharskiej-Cybuch (nie żadne tam komputerowe maszkarony!),
matowy papier, który nie świeci w oczy podczas czytania, no
i
treść. Treść w tym wszystkim wydaje się najważniejsza, bo odpowiada na
ważne pytanie i uczy, co jest w życiu wartościowe.
Uczy
mianowicie za pomocą bardzo prostej historii, w której
samotny
staruszek mieszkający ze swymi zwierzątkami daje się omamić
przyjezdnemu handlarzowi. Koguta, prosiaczka, a nawet małą myszkę
wymienia na rzeczy, którym nie sposób się oprzeć.
Cóż z tego?
Staruszek
uświadamia sobie w końcu, że popełnił błąd, i wyrusza na poszukiwanie
zwierząt, które były jego przyjaciółmi i dawały
radość i
sens życia. Opowieść kończy się szczęśliwie zarówno dla
zwierzątek, które tęskniły za swoim podwórkiem,
jak i dla
staruszka, który zrozumiał, że szczęścia nie dadzą mu rzeczy
materialne.
Nadmienię
tylko, że bajka funkcjonuje też jako przedstawienie teatralne. Można,
zdaje się, obejrzeć je w szczecińskim Teatrze Lalek.
I
czy nie lepiej przekazywać dzieciom takie treści, miast karmić je tylko
koszmarnymi przedrukami kreskówek? Zastanówcie
się i
bądźcie po prostu świadomi, gdy udacie się po książkę dla swojej
pociechy...
autor:
groch,
dodana: 06.12.2004
Bajka
o szczęściu. Rachunek dla dorosłego?
Teatr
Animacji w Poznaniu
Poszłam
sobie na bajeczkę dla maluchów. I była bajeczka - z
kolorowymi
lalkami i piosenkami. Ale przy okazji - jak to w Teatrze Animacji -
okazało się, że jest jeszcze inny plan.
Najpierw,
hen daleko, widzimy mały drewniany domek. Z komina leci dym.
Wokół krążą - niemal niewidzialne - jakieś figurki. Potem -
już
z bliska - poznajemy głównych bohaterów:
Staruszka oraz
jego przyjaciół - Myszkę, Kogucika i Świnkę. Wszyscy żyją
sobie
razem biednie, ale szczęśliwie. Widzimy lalki - coraz większe - i
aktorów, którzy je animują. To ciekawy plastyczny
zabieg,
intrygująca zabawa z perspektywą. I realną - sceniczną, i mentalną -
chciałoby się powiedzieć filozoficzną albo metafizyczną, ale o tym
dalej.
Tymczasem
w dobrym, biednym świecie, skąpanym w soczystej zieleni i kwiatach
rumianku, pojawia się Handlarz. To aktor ubrany jak cyrkowy
prestidigitator, który z połów płaszcza wyciąga
najróżniejsze przedmioty i kusi - jak kuszą dziś
przeróżne reklamy. Jest drażniący i intrygujący, nachalny,
ale
skuteczny. Wyglądało
na to, że tu nie zrobi
interesu, ale Staruszek
zapragnął mieć fajkę. I dostał ją. Za Myszkę. Zapragnął mieć błyszczący
nóż. I dostał. Za Kogucika. Zapragnął srebrnej papierośnicy.
W
świat poszła Świnka. Pusto i smutno zrobiło się w jego domu. Nie
pomogły nawet wyrzeźbione podobizny dawnych przyjaciół.
Łatwo
się domyślić, że wyruszył na ich poszukiwania. Nietrudno przewidzieć,
że cała historia zakończyła się happy endem.
Mądra
bajka - pomyślałam sobie. W konsumpcyjnym świecie coraz trudniej nam
przekonać dzieci, że nie wszystko można kupić, że nie wszystko trzeba
mieć. Warto, żeby poznały historię Staruszka, żeby zobaczyły prawdziwą
twarz Handlarza ze sztucznym uśmiechem. Ale coś mi nie dawało spokoju.
Zaraz, zaraz... Przecież dzieci nie będą się utożsamiać ze Staruszkiem
- raczej z jego przyjaciółmi. A jeśli tak, to bajeczka jest
nie
tylko dla nich i nie całkiem o nich. To nam-dorosłym - jak zwykle -
wszystko się pomyliło. Tylko kto teraz za to zapłaci?
"Bajka
o szczęściu" Izabeli Degórskiej, inscenizacja i reżyseria
Janusz
Ryl-Krystianowski, scenografa Jacek Zagajewski, muzyka Robert Łuczak,
choreografia Władysław Janicki. Grają: Małgorzata Binkowska, Katarzyna
Golaszanka, Mariola Ryl-Krystianowska, Marcel Górnicki,
Grzegorz
Ociepka, Artur Romański. Premiera 19 maja na scenie Teatru Animacji w
Poznaniu. Recenzja spektaklu granego 29 maja.
Ewa
Obrębowska-Piasecka
Gazeta
Wielkopolska
5
czerwca 2002
Teatr
Pleciuga w Szczecinie /fragmenty/
_________________
BAJKA
O SZCZĘŚCIU
IZABELA
DEGÓRSKA
reżyseria:
Zbigniew Niecikowski
prapremiera:
2 marca 2002
O
TEKŚCIE
Na
skraju lasu żyli biednie, ale szczęśliwie Staruszek i jego zwierzęta -
Myszka, Kogut Świnka. Pewnego dnia jednak zjawił się przebiegły
Handlarz, który sprawił, że powoli zaczęło ubywać
przyjaciół. W końcu Staruszek pozostał sam i było mu z tym
bardzo źle, tak bardzo, że wyruszył w świat na poszukiwanie swych
oddanych towarzyszy...
Ta
prosta i mądra historia, przeznaczona dla najmłodszych
widzów,
zrealizowana w konwencji teatru marionetek, będzie prezentowana w
budynku teatru, a także jako przedstawienie wyjazdowe.
"Bajka
o szczęściu" Izabeli Degórskiej (szczecinianki) została w
2001
wyróżniona w corocznym, XII Konkursie na Sztukę dla Dzieci i
Młodzieży, organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i
Telewizję Polska S.A.
Jej
PRAPREMIERA na deskach Teatru Lalek "Pleciuga" w Szczecinie inauguruje
istnienie Wędrownej Sceny Marionetkowej.
AUTORKA
Izabela
Degórska-lat 34, szczecinianka.
Z
wykształcenia- nauczycielka, ukończyła w 1990 Studium Nauczycielskie.
Już jako licealistka otrzymała nagrodę na ogólnopolskim
konkursie poetyckim. Swe piosenki poetyckie (powstało ich ok. 50)
prezentowała na myśliborskim SMAK-u.
Z
zamiłowania- pisarka; z zawodu- reporter. Od 1998 r. razem z mężem
realizuje głównie krótkie reportaże telewizyjne
(ponad
100) oraz filmy dokumentalne i programy autorskie dla publicznych i
komercyjnych stacji telewizyjnych (TVP 2 -"Ekspres
Reporterów",
TVP 3 "Telekurier", TVN 24 - magazyny STYL i ZDROWIE, TV Polsat, RTL 7
- magazyn ZOOM).
W
swym dorobku Izabela Degórska ma również filmy
promocyjne
i dokumentalny. Pisze wiersze - publikowane w czasopismach (m.in.
"Angora"), piosenki, opowiadania sf, które nazywa bajkami
dla
dorosłych oraz bajki dla dzieci. Jest matką dwojga dzieci (w wieku 7 i
10 lat). "Bajka o szczęściu" jest jej pierwszym utworem zrealizowanym
na scenie.
O
MARIONETCE
W
przedstawieniu "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej w reż.
Zbigniewa Niecikowskiego zostanie wykorzystana lalka -tzw. marionetka
na niciach. Jest to, wg klasyfikacji Henryka Jurkowskiego, trzeci
rodzaj marionetki, obok marionetki sycylijskiej i marionette a la
Planchette.
Elżbieta
Stelmaszczyk
Materiały
Teatru
28
lutego 2002