Ricochet Gatchering Berlin 2010
Kiedyś Vic Rek (organizator RG) powiedział : „Nie sztuką jest zagrać na R.G. ale tam dojechać” wydawało mi się że to przysłowie nie będzie obowiązywać w Berlinie do którego mam 150 km, a jednak myliłem się.
Pierwszą trudnością było zdobycie zielonej plakietki dot ochrony środowiska (obowiązkowej w Berlinie) którą można było nabyć zbaczając z autostrady i jadąc  do Prenzlau, co wydłużyło czas dojazdu o 1 godzinę, kolejną nieprzewidzianą przeszkodą było to że w samym Berlinie ulic o o tej samej nazwie .... jest kilka.  Wstukując nazwę ulicy w GPS nie spojrzałem że wyświetla się ich kilka w zależności od dzielnicy Berlina, w konsekwencji wyprowadziło nas to w inną część miasta i kolejna godzina była do tyłu. Zamiast 3 , jechaliśmy 5 godzin, co ciekawe powrót trwał zaledwie  2,5 godziny.

Sam Berlin jest niezwykłym miastem i tętni życiem, na 5 milionów mieszkańców okoła miliona stanowią w nim niemcy, ale ma niepowtarzalny klimat i jest tyglem kulturowym.

Kiedy znaleźliśmy się (ja i moja żona) w gmachu ratusza, większość z muzyków już miała zainstalowany sprzęt, który zajmował 1/3 ogromnej sali konferencyjnej, tak więc krzesełka dla widzów postawiono w półkolu dookoła sprzętu, a nie tradycyjnie na wprost sceny, która jak się okazało potem mogła poomieścić najwyżej 5 wykonawców.
(Generalnie naliczyłem około 40 muzyków na sali przez czas imprezy.)
Tego dnia w zasadzie nikt nie grał jam session, bo głównie odbywały się próby dźwięku.
Natomiast już wieczorem odbyć się miały pierwsze koncerty, rozpoczynali panowie:
Skrzek, Schreder, Bloom i Lawler, czyli sama elita El-sceny.
Zagrali świetnego seta (najlepszy występ tego wieczoru) na żywo improwizując i dając się ponieść energi tego miejsca, Panowie wielkie brawa!.
Co prawda pierwszy miał zagrać Michael Holcer (przesympatyczny nasz rodak mieszkający w Kanadzie) ale niestety zasada RG, spowodowała że .... nie dojechały jego instrumenty.
Kolejnym wykonawcą był znana grupa : Rainbow Serpent, grająca tradycyjną szkołę Berlińską (ci wszyscy co oczekiwali tego występu na pewno  się nie zawiedli), po nich natomiast wystąpili nasi (Jakub Kmieć i Krzysztof Rzeźnicki) którzy zagrali swój materiał przygotowany specjalnie na tą okazję. Było słychać wyraźnie że sekcja rytmiczna należy do Jakuba, natomiast  ambientne brzmienia do Krzysztofa, koncert wypadł symaptycznie, a mi najbardziej podobała się końcówka gdzie pojawiły się nowoczesne klubowe klimaty.
Całości towarzyszyły prezentacje video tworzone przez V-jaya (który razem z nimi specjalnie przyjechał z polski). Na zakończenie tego wieczoru wystąpił Spyra, również z nowym materiałem (do udziału w koncercie zaprosił kilku muzyków), ale byłem już zbyt zmęczony aby do końca słuchać  jego koncertu.

Drugiego dnia udało mi się podłączyć sprzęt (wszystko działało) i zagrać kilkuminutowy jam session razem z Józkiem i Stevem, oraz Volkerem i Remym.
Jak zwykle Skrzek odgrywał tutaj pierwsze skrzypce i reszta muzyków grała pod niego.
Józek zresztą po tym 2 godzinnym jamowaniu musiał zwijać się, bo okazało się że ma zabukowane inne koncerty w polsce nazajutrz.
O 14:00 nadeszła wielka chwila: konferencja prasowa z Tangerine Dream.
Ponad godzinne spotkanie w niemal rodzinnej przyjacielskiej atmosferze prowadził Vic.

Wieczorem występy rozpoczął muzyk z Holandi: Remy.
Bardzo sympatyczny człowiek, który grał zarówno klasyczną elektronikę jak i nowsze klimaty, on nastawił się jak widziałem bardzo na jam session i starał się udzielać na imprezie.
Moim zdaniem jeden z lepszych występów tego wieczoru.
Na scenie pojawiło się trio Peter Ruczyński, Paul Negel i Bil Fox, zagrali w klimatach ambietno Berlińskich, momentami wspinając się na wyżyny kunsztu muzycznego.
Gwiazdą wieczoru (niekwestionowaną) okazało się jednak trio Broekhuis, Keller Schonwalder – Ci panowie to prawdziwa legenda  El-muzyki, która ma fenomenalny kontakt z publicznością, w ich występie widać było radość jaką czerpali z grania dla ludzi, i bardzo pozytywną energię, rewelacyjny koncert!
Na zakończenie wystąpił Free System Project, ale i tym razem musiałem sobie odpuścić.

Dzień trzeci był bez jam session, za to z projekcją filmu na który czekaliśmy trzy lata.
R.G. 2007 w Yellowstone......  no cóż, Pani Kinga nakręciła jak umiała, zmontowała jak się jej zapewne wydawało profesjonalnie i dodała pod koniec filmu ujęcia swojej czarującej osoby, aby nikt  nie miał wątpliwości kto jest ważny w tym filmie.
Ciekawe doświadczenie jak dla mnie (10 lat pracy jako producent dla TVP zapewne powoduje u mnie nieco inny odbiór takich „ produkcji” niż u zwykłego widza)

Bardzo wcześnie zaczeły się koncerty tego dnia, bo już po 15:00 zagrali Cosmic Octawe Orchestra (w tym Schreder, Aschra, Akasha Project oraz Kolja i Feliks- alikwoty)
Bardzo udany ambientny koncert wspomagany przez dwóch wymienionych panów, śpiewających alikwoty, robił ogromne wrażenie i przybyła na niego sporo ludzi.
To był koncert który wyraźnie odróżniał się od pozostałych.
Po nich na scenie pojawili się AirSculpulture, chłopaki starannie przygotowali sobie nowy materiał (w ich typowym stylu ), wspomagał ich Bil Fox na gitarze, który udzielał się na innych koncertach wielu wykonawców (w tym i moim).
Na oddzielnej scenie zamontował się były członek TD Ralf WA dePhul.
Jego koncert był stosunkowo nierówny, bo grał zarówno typowe swoje utwory,  któr nie były czymś nadzwyczajnym, jak i prawdziwe i porywające ludzi chiciory (np. hymn napisany na olimpiadę zimową w Kalgary, oraz utwory napisane dla TD).
Po nim zagrał wyjątkowy i niepowtarzalny koncert Bernd Kistenmacher ( którego miałem okazje poznać kilkanaście lat temu w Piszu) on również nawiązywał dobrą relację z publiką i grał na najwyższym  światowym poziomie, to była uczta dla uszu.
Na koniec wieczoru swój koncert zagrali Sunya Bit, koncert dobry i odmienny poprzez instrumentrium (Harald gra na Djambe, więc i klimaty mają inne).

Ostatniego dnia imprezy również nie odbyła się poranna improwizacja ( zresztą część muzyków już i tak wyjechała) więc zrobiliśmy tylko próby dźwięku.
Pierwszy zagrał swój odwołany (z powodu braków instrumentów) koncert Michael Holcer.
Był bardzo zdenerwoawany całym zamieszaniem ze sprzętem i nie wiedział czy psychicznie temu podoła, ale tuż przed koncertem, opuszczono zasłony, zapaliłem kolorwe światła i włączyłem dymy.... pojawiła się ta niezwykła magia i klimat.
Jego koncert był bardzo udany i pozostawił mile dla wszystkich wrażenia, a dodatkowo na scenie towarzyszył mu Spyra, co bardzo wzbogaciło ten występ.
Po nim zagrał Danie Bloom, czołowy artysta polski, kótry przygotował swój krótki (zaledwie 30 minut) koncert, ale pełen energi, pomysłów, i dobrych wibracji, moim zdaniem jeden z lepszych koncertów tego wieczora.
Na scenie pojawiło się dwóch panów tworzących duet El-Ka, ...to było prawdziwe zanurzenie się w lata 70-te taka podróż w czasie, rewelacyjny koncert, wielkie brawa i moje uznanie.
Ludzie niezwykle skromni i sympatyczni którzy na co dzień zajmują się zwykła pracą na 8 godzin, na scenie przeistoczyli się  w wirtuozów instrumentów modularnych.

Po przerwie na obiad odbyły się trzy ostatnie koncerty na pożegnalnym Ricochet Gatchering.
Pierwszym był koncert: Yarek & Friends
Na scenie towarzyszł mi Łukasz Kułakowski, z którym obecnie stworzyliśmy duet SIRSS.
Gościnnie towarzyszł nam podczas pierwszego utworu Bil Fox.
Nie będę tutaj pisał o swoim koncercie, zainteresowani mogą zobaczyć jego fragmenty
na youtube: http://www.youtube.com/watch?v=y9Z_1g2FP-E
Mogę tylko jedno napisać, jest to już inna muzyka, której gatunek trudno mi określić, bo ocieramy się o klimaty chilloutowe, rockowe, etniczne, a nawet transowe.
Myślę, że nie raz jeszcze zagramy wspólne koncerty, ponieważ wokal Łukasza zmienia spectrum mojej muzki i nadaje jej nowy wymiar. Teksty do utworów są autorstwa mojej żony
Izabeli Degórskiej (która zawodowo zajmuje się pisaniem i ma w swoim dorobku wiele nagród, wydanych książek, sztuk teatralnych, a nawet kilka scenariuszy filmowych).
Tak naprawdę to obecnie pracujemy już jako trio i mamy zamiar sięgnąć po inny gatunek muzyczny niż to co robiłem w dotychczasowych projektach.

Po naszym występie na scenie pojawiała się dziewczyna ubrana w niebieską perukę, obcisły kostuim, packę na muchy (chyba) i mikroport, która wesoło tańcząc i wygianjąc się w odważnych pozach, spiewała do mikrofonu przypiętego do ucha, o tym że jest czyjąś bicz...
Bardzo oryginalny elsperyment, który zafundowała nam Pani Victoria Aitken z UK,
Na pewno niezapomniane wrażenia z w zasadzie typowo „Berlińskiej” imprezy ;-)

Ostani koncert należał do Steva Schroydera, Volkera Koeniga, oraz mojego  Irlandzkiego przyjaciela Conrada Gibbonsa. Zagrali bardzo fajny koncert w różnych klimatach, co mi bardzo odpowiadało, bo „szkoły berlińskiej” po tylu dniach miałem już stanowczo dość.
Na zakonczenie podzieleni na dwie grupy zagraliśmy 2x godzina jam session.
I było to bardzo udane jamowanie, z którego Vic myślę że wyda krótką ale jednak CD.
Impreza dobiegła końca i już się więcej nie odbędzie... myślę że ta formuła wyczerpała się.

No cóz, pora na podsumowanie.
-   Był to najbardziej prestiżowy z dotychczasowych R.G.
-   Odbył się w kolebce klasycznej muzyki elektronicznej ( cokolwiek to znaczy)
-   Zagrało na scenie blisko 40 wykonawców z całego świata
-   Imprezie towarzyszyły pokazy sprzętu i instrumetów, giełda i konferencja prasowa
-   Koncerty był rejestrowane nie tylko audio , ale również video na kilka kamer
-   Impreza była ukoronowaniem 10 lat starań Viktora Reka, wielkiego fana muzyki

Mógłbym jeszcze napisać wiele superlatyw odnośnie R.G. ale mam też inne przemyślenia.
Pomimo reklamy i gwiazd, na widowni nie było tłumów i widzów było maximum 100.
Artyści grający na scenie nie zajmują się na co dzień tworzeniem muzyki, (nie żyją z niej) może tylko kilku z nich robi to nadal. Nie dotarły żadne media, jedynie w lokalnych gazetach ukazały się artykuły (a i to skupione na  byłych członkach TD, a nie na relacji z imprezy)
Ta muzyka nie istnieje w sklepach w Berlinie, nikt nie słucha jej, ani nie wie nic o wykonawcach. Po kilku dniach obcowania z taką muzyka na koncertach, zauważyłem u wielu ludzi znużenie nią i zniechęcenie. Pomysły w utworach są wtórne i w takich samych schematach jak 40 lat temu......

Odbyłem przez te kilka dni niesamowitą podróż w czasie, jestem wdzięczny Vicowi za zaproszenie i możliwość spotkania przyjaciół, oraz za mozliwość zagrania koncertu i jam session, na zawsze w pamięci będę miał te chwile i myślę, że to co dobre musi być ulotne, bo tylko wtedy ma swoją wartość....
R.G. dobiegł końca, więcej już się nie odbędzie.